Średnia wieku dziennikarzy w chwili ich śmierci jest niska. Statystyki światowe mówią o 49 latach. Waldemar Milewicz zginął w Iraku mając lat 48.
Kiedyś pierwszą ofiarą wojny była prawda. Dziś pierwszą ofiarą wojny jest dziennikarz, czyli ten, który mógłby tę prawdę przekazać. Walczące strony są perfidne, bo nie dosyć, że nie chcą, aby mówiono prawdę o ich działaniach, to jeszcze w dodatku likwidują tych, którzy mogliby dać świadectwo prawdzie.
Wojna w Afganistanie w czasie sowietyzowania tego kraju była tak okrutna, jak tylko okrutna może być wojna azjatycka. A mimo to zginął tam tylko jeden dziennikarz, operator telewizji BBC Andy Skrzypkowiak. A dziś liczba kolegów, którzy zginęli w Afganistanie, sięga już 15. W Iraku, wraz z polskimi dziennikarzami, którzy położyli głowę pod ewangelię, liczba ta wzrosła do 27.
Amerykanie nie lubią dziennikarzy na froncie – wiadomo to już od Wietnamu. Bo kamerzysta wraz z reporterem przynosił do domu rodziców zdjęcia ich dzieci – co prawda w mundurach, ale ciągle dzieci – z poobcinanymi głowami.
Również na tej wojnie obecność mediów jest dla Amerykanów utrapieniem. A to niemiecka ARD pokaże, jak na płycie lotniska strzela się do człowieka z podniesionymi rękami, a to znowu prasę światową obiegną zdjęcia z więzienia, gdzie torturuje się więźniów prądem elektrycznym.
Z drugiej strony Irakijczycy nienawidzą dziennikarzy z Zachodu, bo uważają ich za sojuszników wojsk okupacyjnych czy stabilizacyjnych. A nienawidzą niesłusznie, bo reporter ma z wojny przekazywać to co widzi, słyszy i rozumie. Reporter nie będzie na wojnie stronniczy, chyba że reprezentuje media związane ze stroną walczącą. Gdyby mordercy, którzy zabili Waldemara Milewicza (a także Mounira Bouamrane’a), wiedzieli, jaki konspekt złożył w telewizji przed wyjazdem – nie tylko by go nie tknęli palcem, ale pomogliby mu w pracy.