Gdy na prośbę tygodnika POLITYKA piszę ten tekst, w myślach wciąż widzę płonące pociągi z 11 marca. Nie znamy jeszcze do końca skutków tej tragedii, choć już zdążyliśmy przyzwyczaić się do bolesnej i skomplikowanej rzeczywistości z groźbą terroryzmu w tle; ta rzeczywistość zadomowiła się u nas na dobre, chociaż jej źródeł należy poszukiwać poza naszymi granicami. Policyjne śledztwo trwa.
Z perspektywy historycznej i intelektualnej wydarzenia 11 marca uzmysłowiły nam, że w naszym kraju pojawił się nowy paradygmat terroru. Nie mam tu na myśli wyłącznie uczucia strachu, obaw i odruchu niechęci wobec imigrantów, którzy mieliby może ochotę ponownie uderzyć w hiszpańskie społeczeństwo. Nawet jeśli takie emocje jeszcze nam towarzyszą, to szybko się z nimi uporamy. Natomiast w umysłach ludzi z mojego pokolenia zrodziła się niepokojąca i paraliżująca myśl, że oto jesteśmy świadkami rozpadu mentalnych i kulturowych struktur, które do niedawna uważaliśmy za solidne, a nawet niezniszczalne. Tworzyły one ramy dla ludzkiego współżycia w naszym kraju i dla rozwoju demokracji. Ufaliśmy, że po zakończeniu drugiej wojny światowej i – dodatkowo – po obaleniu komunizmu zło zostało zamknięte w granicach wyznaczonych przez nowe, ustalone przez nas reguły gry. Za wsparcie służyć nam miała wielowiekowa europejska tradycja, z której wydobyliśmy to co najlepsze: zestaw niezbędnych wartości, dzięki którym niestraszne miały być dla nas wyzwania jutra.
Hiszpania to stare i mądre państwo.
Na naszych ziemiach gościły wszystkie cywilizacje, które wzięły udział w tworzeniu europejskiej historii. Po epoce paleolitu pozostały nam przepiękne malowidła skalne; później przybyli Rzymianie, wreszcie barbarzyńcy, którzy tutaj postanowili przyjąć chrzest. Nasz kraj był chrześcijański, arabski i żydowski.