Masa, Baranina, Dziad, Pershing, Słowik, kto w Polsce nie słyszał tych pseudonimów? Ich posiadacze są bardziej znani niż laureaci teleturniejów, przebijają sławą niejednego aktora, a ich styl życia wydaje się bardziej egzotyczny i frapujący od egzystencji wielu podziwianych serialowych postaci.
Twórcy serialu zdejmują z gangsterów maski supermenów, odzierają ich z legendy. Pokazują ludzi uwikłanych w sieć zależności i układów, z których trudno się wyrwać, nawet gdy nadejdzie moment opamiętania. To jest ten pierwszy rodzaj skazania, choć jeszcze bez sądowego wyroku. – Wołomin miał interesy w Wielkopolsce, Pruszków na Pomorzu. Wszyscy ci ludzie gdzieś się poznali i żyli w tym samym mikroklimacie. Nie można tak po prostu odejść, zniknąć, gdy człowiek ma już dość – stwierdza Pytlakowski. Pytlakowski, zajmujący się dziennikarstwem śledczym, jak mało kto zna wzajemne relacje między gangsterami, nazwiska, pseudonimy. – W naszej stacji mówimy, że jest jak serwer – opowiada Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN – bo nie tylko pamięta, kto o co był oskarżony lub za co skazany, ale nawet daty procesów.
Najważniejszym wątkiem „Alfabetu” jest rozmowa. To ona prowadzi widzów po meandrach mafijnych dróg, dzięki niej poznajemy mechanizm działania organizacji i motywy postępowania jej przywódców. Dotarcie do niektórych z nich zajęło ekipie filmowej kilka miesięcy. W przypadku innych opowiadają o nich koledzy, współpracownicy, policjanci, gdyż główni bohaterowie wydarzeń już nie żyją. – Nie rekonstruowaliśmy wydarzeń – mówi Artur Kowalewski. – Portrety gangsterów nie są wizerunkami nakreślonymi tylko ze słów, wykorzystujemy fascynujące prywatne filmy, kręcone przez nich samych.