Kartki z dziennika” – najnowszą książkę Stefana Chwina – można czytać na wiele sposobów: raz jako wyznanie autobiograficzne, kiedy indziej – jako przewodnik po miejscach i tematach bliskich pisarzowi, wreszcie – dla samej przyjemności estetycznej, bowiem autor „Hanemanna” i „Esther” jak mało który ze współczesnych prozaików pisze tak pełnym, osadzonym w tradycji i zarazem rozpoznawalnym tonem.
W „Kartkach z dziennika” znajdujemy – zapisane w postaci wspomnień, odczytów, krótkich notatek i wywiadów – pokłady tych fabularnych historii, które znamy choćby z „Hanemanna”. Ot na przykład Chwin opowiada o niemieckiej rodzinie, która pod koniec wojny ucieka z Gdańska, jej miejsce zaś na Lutzovstrasse (a później ulicy Poznańskiej) zajmują Polacy. „Dziwne to doświadczenie – komentuje autor – żyć w »domu wroga«”.
Przede wszystkim jednak „Kartki...” dotyczą trzech podstawowych wątków w twórczości gdańskiego prozaika. Pierwszym jest historia i wpisana w zdarzenia nieoczywistość. Dzieje dla Chwina układają się warstwami. O tej archeologicznej strukturze pisarz opowiada co chwila: choćby wtedy, gdy pokazuje dramat grudnia 1970 r., oprowadzając przy okazji po dawnym Prezydium Policji, koszarach czy schronisku zajmowanym niegdyś przez bojówki Hitlerjugend. W 1970 r. po raz kolejny ożył mroczny, gotycki, pełen krwawych zaprzeszłych wydarzeń Gdańsk.
Rozumieć historię to rozumieć jej długie trwanie. Albo, jak pisarz powiada: „Uciekać od rzeczywistości tak, by do niej dotrzeć”. Bo też innym wątkiem kluczowym w tej książce jest niejednoznaczość prawdy. Za każdym razem możemy zapytać, czy zdarzenia są takimi, jakimi ich w danym momencie doświadczamy.