W czasach szału efektów specjalnych przypomnienie kina najprostszego, polegającego na przyglądaniu się. Czego inna sztuka nie potrafi z podobną wnikliwością. Trwający przeszło półtorej godziny dokument „Być i mieć” o szkole w okolicy wiejskiej w centrum Francji. Jest tu trzynastu wychowanków w wieku od trzech do jedenastu lat, w jednej klasie, pod opieką nauczyciela po pięćdziesiątce, który prowadzi tę placówkę od dwudziestu lat. Taka informacja może z miejsca zniechęcić do filmu: w TV jest tego pełno. Tylko że „Być i mieć” nie ma nic wspólnego z nachalstwem komentatorskim szklanego ekranu: pokazuje, nie omawia. Może więc jest tu intencja, jak bywa w filmach interwencyjnych, krytyki szkolnictwa? Nic podobnego. Nauczyciel Georges Lopez opowiada o swoim powołaniu: prowadzić dziecko przez osiem lat – tyle tu spędza każdy z jego pupilów – to dla niego sposobność wyjątkowego kontaktu. Wyprowadza się dziecko z jego zamkniętego własnego wnętrza w świat. Oglądamy, jak trudno jest nauczyć się, że cyfra „siedem” powinna być przekreślona przez środek: jeszcze raz i jeszcze raz. Jak litera „m” w słowie „maman” ma mieć równe linie. Wydawałoby się, że to szczyt nudów. Tymczasem nie odrywamy oczu: mamy poczucie nawiązania bliskości, niby w superdramacie z gwiazdami. Kłopoty małej Laury z kserokopiarką są warte wzruszającej komedii chaplinowskiej. Dokumentalista Nicolas Philibert dokonał wyczynu: spędził rok ze swoją kamerą z malcami, nie tracąc ani na chwilę ich naturalności. Jeden z najlepszych filmów sezonu.
Zygmunt Kałużyński
Na s. 77 wywiad z reżyserem Nicolasem Philibertem
++ dobre
+ średnie
– złe