Irak dziś składa się z dwóch rzeczywistości. Jedna to rewolta al-Sadra, którego armia Mahdiego pali i morduje w Nadżafie i Karbali; Amerykanie musieli szturmować meczety, gdzie barykadowali się rebelianci. Druga, boom na rynku telefonów komórkowych i używanych samochodów (nowych, jak na miejscowe standardy) w Bagdadzie. Do pierwszej należą zamachy na funkcjonariuszy nowych irackich sił bezpieczeństwa i pogłoski o masowym antyamerykańskim powstaniu. Do drugiej – komunikaty Koalicyjnej Władzy Tymczasowej: Iracki Komitet Olimpijski chce wysłać do Aten sprintera Al’aa Hikmeta, ponadto jednego pływaka, boksera i zapaśnika. Paul Bremer, amerykański administrator Iraku, pogratulował pani Nasrin Barwari, irackiemu ministrowi robót publicznych, że zdołała odbudować 14 stacji uzdatniania wody, wymienić setki kilometrów wodociągów i uruchomić oczyszczalnie ścieków w Nadżafie i Hilli.
Upadek reżimu Saddama Husajna oznaczał, że szyici, którzy są w Iraku większością, mogą odetchnąć z ulgą. Kurdowie od pierwszej wojny irackiej żyli pod międzynarodowym parasolem ochronnym, rozwijali samorząd. Siły Husajna w 1991 r. stłumiły krwawo powstania i Kurdów, i szyitów, ale gniew Bagdadu wyładował się przede wszystkim na szyitach. Dopiero po drugiej wojnie irackiej szyici otrzymali prawdziwą historyczną szansę, by odegrać rolę odpowiadającą ich znaczeniu w społeczeństwie, kulturze i religii Iraku. Czemu zatem się buntują? Niezadowolenie mniejszości sunnickiej łatwiej zrozumieć: przestała być zapleczem władzy i czerpać z tego korzyści. Ale szyici? Chwileczkę, nie wszyscy szyici wylegli na ulice.
Zamieszki w ostatnich dniach są dziełem jednej szyickiej frakcji. Ma ona poparcie nie więcej niż 15 proc. irackich szyitów. Skupia się wokół ambitnego młodego radykała w duchownej szacie – Moktady al-Sadra.