W Irlandii obcokrajowcy nie muszą pracować na czarno, stosunkowo łatwo jest znaleźć legalną pracę. Ma ją także Renata Wydmańska z Torunia, która wyjechała z Polski przed trzema laty i nie zamierza wracać. Do czego? Skończyła geografię w Toruniu i, jak wielu jej kolegów, nie była w stanie znaleźć pracy w kraju. Tutaj ma kilka źródeł utrzymania. Właśnie skończyła dyżur w urzędzie do spraw imigrantów.
Renata oprowadza też wycieczki po Dublinie. Ludzie są zafascynowani sukcesem Irlandii, która w ciągu zaledwie dekady z kraju gospodarczej katastrofy (jeszcze na początku lat 90. wyspę opuszczał co czwarty Irlandczyk) przemieniła się w celtyckiego tygrysa, osiągającego w UE najlepsze wskaźniki. W tym samym czasie Polska przemierzała drogę w odwrotnym kierunku. Dziś my jesteśmy chorym człowiekiem Europy, lecz zamiast się leczyć, szukamy cudotwórców.
Potrzebowaliśmy zapaści
Colin Hunt, doradca ministra finansów, pamięta nie tylko radiowe apele swego ulubionego spikera, ale i późniejszą gwałtowną dyskusję o czymś, co Polacy mogliby nazwać irlandzkim planem Hausnera. – Niektórzy ekonomiści straszyli, że drastyczne cięcia wydatków rządu zahamują wzrost gospodarczy. Ale determinacja, żeby coś z tym zrobić, była wielka. Nie tylko rządu, ale także związków zawodowych i pracodawców, którzy rządowy plan poparli.
Colin nie przypuszcza, żeby jego rodacy byli dojrzalszym społeczeństwem niż Polacy. – Determinacja do przeprowadzenia drastycznych reform pojawia się dopiero wtedy, gdy kraj znajdzie się na dnie. Irlandczycy uznali, że osiągnęli dno, gdy stopa bezrobocia przekroczyła 16 proc.
Byli wtedy członkiem UE już od kilkunastu lat (Irlandia przystąpiła do Wspólnoty Europejskiej w 1973 r.), skorzystali z ogromnej pomocy finansowej.