Litwa przejdzie do historii jako pierwsze państwo w Europie, które odsunęło swego prezydenta od władzy w drodze impeachmentu, procedury sejmowego osądu jego postępowania. Komentator amerykańskiego dziennika „Wall Street Journal” podkreśla ten historyczny moment w dwójnasób: uważa nawet, że Litwa daje lekcję „starej Europie”, która nie śmie na żadne takie królobójstwo się ważyć. Odwrotnie, na przykład francuski prezydent (nie porównujemy tu stawianych zarzutów) ze swego urzędu uczynił konstytucyjną tarczę przeciw wszelkim dochodzeniom.
Sedno sprawy tkwi w czym innym. Rolandas Paksas jest w istocie litewskim Andrzejem Lepperem, tyle że w innym stadium rozwoju. Taki polityk odwołuje się do grupy wyborców najbiedniejszych i najbardziej zgorzkniałych, do grupy, którą się dziś określa mianem wykluczonych. Stanowi podręcznikowy przykład groźnego polityka, gdyż sam otoczony jest ludźmi bogatymi i skorumpowanymi, utrzymującymi najdziwniejsze koneksje (w przypadku Paksasa – dodatkowo jeszcze z mętną postacią rosyjskiego mafioso), podejrzewanymi o związki ze zorganizowaną przestępczością. Posługuje się agresywną retoryką polityczną, pchającą społeczeństwo do walki między „nami” i „nimi”. Mimo bogactwa swego otoczenia zarzuca wystawny tryb życia swoim konkurentom u władzy, oskarża ich o rwactwo i złodziejstwo, a wykluczonym mówi: patrzcie, to dlatego jesteście biedni, ale ja wam dam bogactwo, jeśli wyniesiecie mnie do władzy. Posługuje się przy tym swojskim, rubasznym, nawet wulgarnym językiem, nie stroni od ludzi znanych z antysemityzmu i ksenofobii, niby się od nich dystansuje, ale uczestniczy w ich spotkaniach i imprezach.
Sukces demokracji litewskiej polega na tym, że Rolandasa Paksasa Sejm zdołał odsunąć, gdyby bowiem – mimo orzeczenia sądu konstytucyjnego – dalej tkwił w pałacu prezydenckim, ludzie uznaliby, że jest oczyszczony z zarzutów.