Archiwum Polityki

Zadzwonić Bachem

Muzyka poważna wraca do łask. Może nie tyle w filharmonii, co w dzwonkach telefonów komórkowych. Dobre i to!

Wybierając dzwonek na swoją komórkę jedni kierują się potrzebami i warunkami pracy, inni po prostu tym, co lubią. Abonent działający w hałaśliwym otoczeniu będzie potrzebował przenikliwego, dobrze słyszalnego sygnału. Uczestnik licznych zebrań i konferencji biznesowych winien wybrać raczej sygnał krótki, nieprzeszkadzający w obradach, albo wręcz opcję wibracji przy wyłączeniu dźwięku. Jednak i tak zwolennik długich dzwonków zwykle ich sobie nie odmówi. Psycholog mógłby zapewne z wyboru sygnału wywnioskować cechy charakteru abonenta: pokaż mi swój dzwonek, a powiem ci, kim jesteś, dzieckiem z ducha czy snobem z wyboru, miłośnikiem sztuki czy zwolennikiem mody.

Krótka, acz barwna, historia komórkowych sygnałów zaczęła się dość skromnie od różnego rodzaju imitacji prawdziwych telefonicznych dzwonków. Szybko nadeszła era piszczących elektronicznych melodyjek, upodabniających odbieranie telefonu do zabawy w grę komputerową. Po paru kolejnych latach aparaty wyposażono w możliwość odgrywania wielogłosowych muzycznych fragmentów.

Dzięki temu słowo „polifoniczny”, znane do niedawna niemal wyłącznie osobom o wykształceniu muzycznym, poznała szersza publiczność, tyle że w fałszywym znaczeniu (polifonia to dwa lub więcej równolegle brzmiących głosów melodycznych, dzwonki zaś – zwane popularnie polifonicznymi – to najczęściej melodia z akompaniamentem, czyli to, co w muzyce nazywa się homofonią). W epoce przesyłania plików mp3 nasza komórka może nawet więcej: na przykład roześmiać się szatańsko, rozbrzmieć piorunem czy zaszczekać głosem naszego własnego psa. Jednak wciąż większość użytkowników preferuje sygnały muzyczne.

Na tym zamiłowaniu opiera się duży biznes.

Polityka 15.2004 (2447) z dnia 10.04.2004; Kultura; s. 76
Reklama