Wojna trojańska to historia o kłótni i miłości, zdradzie i honorze, wojnie i pokoju, szlachetnej klęsce i wątpliwym tryumfie, a także o wygnaniu, tułaczce, odzyskaniu ojczyzny i zdobyciu nowej. Trudno powiedzieć, czy Wolfgang Petersen przyciągnie podobne tłumy jak Mel Gibson swą „Pasją”. Pewnie nie. Nie narusza bowiem żadnych tabu, nie drażni. Niemniej jego sukces u widzów jest pewny. W końcu homerycki mit najpierwszej wojny światowej, wojny Achajów z Trojanami o kobietę, o honor, ale także o kontrolę nad strategicznym przesmykiem między Wschodem i Zachodem, jest kulturowym szyfrem, którym porozumiewamy się do dzisiaj.
Sami się o tym przekonaliśmy w 2003 r. Nie każdy maturzysta potrafi wyrecytować pierwszą frazę „Iliady” lub „Odysei”, jednak mało kto miał w czasie europejskiego sporu o wojnę w Iraku problemy ze zrozumieniem metafory, która pojawiła się w zachodniej Europie, że Polska jest „osłem trojańskim” Ameryki. Europa to „święty gród Troi” oblężony przez barbarzyńskich Achajów zza morza, a my to podstępna atrapa pokoju, a w istocie cudza maszyna oblężnicza, która może rozsadzić mury twierdzy europejskiej.
Film Petersena nie jest jednak filmową adaptacją „Iliady”. Autor scenariusza David Benioff twierdzi – podobnie jak Mel Gibson o „Pasji” – że jedynie opowiada to, co zapewne rzeczywiście się wydarzyło, tragiczne starcie ludzkich namiętności i niszczycielskie zderzenie cywilizacji. Dlatego skreślił bogów ingerujących w ludzkie działania i pozostawił nagi ludzki dramat.
Zgodnie z legendą wojna wybuchła o kobietę.
Dwaj książęta trojańscy Parys (Orlando Bloom) i Hektor (Eric Bana) są gośćmi króla Sparty Menelaosa (Brendan Gleeson) i jego małżonki Heleny (Diana Krüger), która – zaniedbywana przez męża – szuka rozrywki z pięknym Parysem.