Marek, Magda i Marcin mają opinię wybitnych uczniów. Ale dziś za wiejskie pochodzenie nie dostaje się dodatkowych punktów. Raczej przeciwnie.
Marek astronom
Mama – bezrobotna, bo padło przedsiębiorstwo Mrożonki w pobliskim Stoczku Łukowskim. Tata – rolnik na 10 hektarach, gdzie było wszystkiego po trochu: świń, krów, owsa, żyta, ale niczego w nadmiarze. I czworo dzieci. 10-letni Marek marzył, jak każdy w tym wieku chłopak w Kobiałkach, by zostać księdzem. Zmieniło się, kiedy przypadkiem zaimponował rodzinie wiedzą, z jakiego kierunku nadchodzi burza.
Podczas tej letniej burzy osiem lat temu, zrodziła się pasja Marka Rosy, obecnie chluby i dumy Kobiałek. Zapalonego astronoma, ucznia na szóstkę, maturzysty. Marek dzisiaj uczy już w szkole w kółku zainteresowań jako astronom-specjalista. – Kilka lat po tych grzmotach w kierunku Rumunii za zarobione w wakacje na budowie u wujka pieniądze kupiłem lornetkę. Drugi, po oku, przyrząd astronomiczny – tłumaczy Marek ostrożnie wyjmując ową lornetkę.
Najpierw obejrzał galaktykę M31. Wielką radość sprawił mu Jowisz, później – lekko spłaszczony Saturn. Cieszył się jak małe dziecko. Gdy Marek odkrył Internet – dość późno, wstyd przyznać, w I klasie liceum – nie wiedział, za co najpierw się zabrać: rozmawiać na czatach, oglądać samochody, uczyć się obsługi teleskopów? W Internecie przeczytał, że Wenus świeci po zachodzie słońca. W domu czekał na zmierzch, przechodził przez szosę, ustawiał się na kolejowych torach – tam nie przeszkadzały mu żadne światła. Żeby jednak w nocy oglądać niebo, należy posiadać dokładną mapę. Skąd wziąć mapę? Z Internetu oczywiście. 10 kwietnia 2002 r. Marek będzie długo pamiętał. Starszy brat, już nauczyciel, kupił Markowi teleskop.