Adam jak co roku miał lecieć i lecieć, ale jakoś nie poleciał. Przez większą część sezonu tracił kontakt z czołówką, aż wreszcie na skoczni w tym nieszczęsnym Soltlejk wyrżnął, potłukł się i na dwadzieścia sekund w ogóle stracił kontakt z rzeczywistością, z nim także nie było żadnego kontaktu. Czy to wyrżnięcie, kręcą głowami niektórzy, nie zostawi śladu? Czy kontakt Adama z rzeczywistością nie urwał się aby na dobre i czy po tych feralnych dwudziestu sekundach Adam nadal będzie tym samym Adamem zwycięzcą? Oby jego geniusz nie potłukł się, nie zagubił w tym króciutkim odcinku czasu jak w czarnej dziurze.
Ksiądz Waldemar Szajthauer, luteranin z Wisły, akurat zna temat z autopsji, nie dalej jak miesiąc temu zjeżdżał na nartach, rozpędził się i wyrżnął strasznie, aż czapka mu spadła. Przez resztę dnia ksiądz Szajthauer już nie był tak skory do ryzykanckiej jazdy, śmiałość z niego wyparowała, prawdę mówiąc jakiś lęk się w księdzu zagnieździł, chociaż przecież to jego wyrżnięcie, raczej słabe, w ogóle nie da się porównać z wyrżnięciem Adama. – Kurde, myślę sobie, jak on musiał wyrżnąć? – kręci głową ksiądz Szajthauer spekulując, że może Adamowi to wyrżnięcie też gdzieś pod czaszką się zakodowało i przez jakiś czas będzie się odzywało, będzie ćmiło jak bolący ząb.
To prawda, zauważają niektórzy, mistrz stał się ostatnio jakby bardziej szorstki w wypowiedziach, nie uśmiecha się, miewa muchy w nosie, pretensje. Największe do dziennikarzy i swojego trenera Apoloniusza Tajnera, który jego zdaniem wobec tych dziennikarzy okazał się stanowczo zbyt miękki, za kulturalny, tymczasem wiadomo, że dziennikarze to wiecznie czające się przed domem szkodniki, włażące na chama do prywatnego życia mistrza tylko po to, żeby dowiedzieć się, ile mistrz zarabia.