Archiwum Polityki

Polisa bez koszyka

Dobrowolne ubezpieczenia to dobre lekarstwo, ale nie na wszystko

Po obaleniu przez Trybunał Konstytucyjny ustawy o Narodowym Funduszu Zdrowia w ciągu kilku miesięcy musi powstać w to miejsce jakieś nowe prawo. Jakie?

Nad nową ustawą równolegle pracuje kilka grup reformatorów, ale każda z nich kieruje się własnym interesem, który może – ale wcale nie musi – być tożsamy z interesem ogółu pacjentów. Swoim interesem kierują się także politycy – stąd skłonność, aby z wielu propozycji wybrać tylko te, które są w stanie zaakceptować wyborcy.

Już na starcie – sądząc z reakcji największych partii – zapowiada się, że ewentualne współpłacenie przez pacjentów za świadczenia medyczne (co pojawia się we wszystkich projektach zmian) nie będzie dotyczyć wizyt u lekarza pierwszego kontaktu ani specjalisty. Mamy dopłacać tylko do świadczeń tzw. rekomendowanych. Szczegółów na razie brak. Można się domyślać, że np. w razie konieczności wycięcia pęcherzyka żółciowego państwo sfinansuje metodę tańszą. Jeśli pacjent wybierze droższą, będzie musiał dopłacić. Takie postawienie sprawy nie budzi kontrowersji. Tylko że tak już dzieje się w tej chwili (za zabiegi metodą laparoskopową trzeba płacić). Może się więc okazać, że z tak rozumianego współpłacenia większe pieniądze do publicznej służby zdrowia nie popłyną. Niewiele ich też będzie ze słusznie proponowanej opłaty za łóżko i jedzenie w szpitalu – te koszty to zaledwie 3 proc. sumy, którą w ogóle wydają szpitale. Politycy zrobią wszystko, żeby współpłacenie ograniczyć. Unia Pracy już oświadczyła, że pacjentów na to nie stać.

Pokusą i nadzieją stają się więc ubezpieczenia dobrowolne. Ich ideę lansują eksperci związani z Enterprise Investors (amerykański fundusz inwestycyjny, który jest właścicielem sieci przychodni Medycyna Rodzinna) oraz z niektórymi towarzystwami ubezpieczeniowymi.

Polityka 13.2004 (2445) z dnia 27.03.2004; Komentarze; s. 17
Reklama