Archiwum Polityki

Dobra gorycz

Rozmowa z  Andriejem Zwiagincewem, rosyjskim reżyserem, autorem filmu „Powrót”, laureatem weneckich Złotych Lwów

Janusz Wróblewski: – Pański debiut fabularny „Powrót” wygrał ubiegłoroczny festiwal w Wenecji, co uznano za sensację. Zdziwienie wzbudza także pański wiek: skończone 40 lat. Czy droga do debiutu musiała być w pana przypadku tak długa?

Andriej Zwiagincew: – W Rosji panuje biurokracja. Człowiekowi, który nie ma dyplomu, trudno zajmować się reżyserią, ponieważ państwowe instytucje, zanim komukolwiek powierzą pieniądze, żądają odpowiedniego dokumentu. Ja z wykształcenia jestem aktorem. Kończyłem szkołę teatralną w Nowosybirsku. Nie mam stosownego papierka. Mogłem zrobić film tylko za pieniądze przyjaciół dzięki temu, że na fali prywatyzacji pojawiły się alternatywne źródła finansowania kina.

Dlaczego postanowił pan zostać filmowcem?

Po ukończeniu wydziału aktorskiego próbowałem zatrudnić się w jednym z moskiewskich teatrów. Grałem w dwóch przedstawieniach: w „Grze w klasy” Cortazara i w „Miesiącu na wsi” Turgieniewa, ale etatu nie dostałem. Żyłem w nędzy, praktycznie bez szans na uprawianie wyuczonego zawodu. Gdyby nie kolega operator, który pomógł mi wejść w środowisko reklamy, pewnie umarłbym z głodu. Zrobiłem kilka reklamówek, dostawałem kolejne propozycje, także z telewizji. Okazało się, że mam zdolności w tym kierunku.

Komercja to dobry azyl dla młodych artystów?

W latach 90. w rosyjskiej kinematografii panował kryzys. Kręcono kilkanaście filmów rocznie, głównie rozrywkową tandetę. Producenci, którzy ryzykowali swoje pieniądze, nie tylko chcieli je odzyskać, ale i zarobić. Wiadomo, jakie są tego konsekwencje. Kinem autorskim przestano się interesować. O ambicjach zapomniano. Praktycznie tylko Aleksander Sokurow i Aleksiej German robili wartościowe rzeczy.

Polityka 12.2004 (2444) z dnia 20.03.2004; Kultura; s. 68
Reklama