Miły i pouczający dzień. W wielkiej nowojorskiej księgarni – u Barnesa i Nobla na wysokim Broadwayu niedaleko uniwersytetu Columbia. Kilka pięter zastawionych książkami. Kanapy. Fotele. Stoliki. Dyskretna muzyka. Cienka kawa w papierowych kubkach. Setki ludzi godzinami grzebiących po półkach, wertujących, czytających, robiących notatki. Jeżeli gdzieś można zobaczyć intelektualną potęgę Ameryki, to właśnie w takim miejscu.
I jakie fantastyczne książki można w takim miejscu znaleźć. Cały współczesny świat na bieżąco zbadany, opisany i wytłumaczony w sposób przystępny. W każdym razie na tyle, na ile świat daje się na bieżąco zbadać, opisać i przystępnie wyjaśnić. Pewnie przez całe uniwersyteckie studia nie nauczyłem się o otaczającym nas świecie tyle, ile się nauczyłem wertując książki u Barnesa i Nobla, a potem zaczytując te, które pod koniec dnia z dużym bólem kupiłem.
Wieszczowie lat 90.
Tak się jakoś składało, że najciekawsze książki, które tam znajdowałem, to były różnego rodzaju prognozy ostrzegawcze – wcześniej czy później przedmiot gorących, globalnych polemik – Putnam, Fukuyama, Huntington, Barber, Thurow. Ich książkami przez lata żyły środowiska intelektualne. Politycy, dziennikarze, intelektualiści myśleli, mówili, pisali językami tych książek – „McŚwiatem” (Barber), „zderzeniem cywilizacji” (Huntington), „megatrendami” (Naisbitt), różnymi „końcami” wieszczonymi w latach 90. – końcem historii (Fukuyama), kapitalizmu (Thurow), nauki (Horgan) czy pracy (Rifkin). Przeważnie nie były to może specjalnie miłe lektury, ale zawsze były one budujące i pouczające. Bo jednak lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć, zwłaszcza że – dzięki Bogu – większość ostrzegawczych prognoz, w produkowaniu których Amerykanie są arcymistrzami, spełniała swoją rolę i w znacznym stopniu się samounicestwiała.