Archiwum Polityki

Szary makijaż

Polskie kosmetyki, od maja z napisem: „Made in UE”, mogą zawojować Europę. Ale za granicą będą tańsze niż w kraju.

Dziewczyny z firmy Inglot w Przemyślu już od paru tygodni są całe w nerwach. Trwają konsultacje z szefami, co włożyć do walizek na wyjazd do Bolonii. W kwietniu odbywają się tam największe w Europie targi kosmetyczne i z firmy wybiera się cały autobus. Właściciel funduje wycieczkę czterdziestu osobom. To sporo, bo firma zatrudnia trzysta osób. Wycieczka jednak jedzie do pracy. Ma śledzić nie tylko nowe trendy, ale także sposób sprzedaży i wyposażenie salonów. Na odpowiednim image właścicielowi zależy prawie tak samo jak na jakości.

Z tym image Inglot wejdzie do Europy, od której już tylko do maja odgradzają go bariery biurokratyczne. Na wejściu, czyli już w pierwszym roku, zamierza sprzedać w Niemczech i w Anglii błyszczków i kosmetyków do makijażu za około 2 mln euro.

Wojciech Inglot przekonanie o sukcesie polskich kosmetyków opiera na tym, że są nie gorsze od markowych – każdy korzysta przecież z tych samych surowców – ale o wiele tańsze. – To nie materiały nabijają cenę – tłumaczy – ale marka i reklama. W błyszczku światowej firmy z najwyższej półki substancji, którą dziewczyna smaruje usta, jest co najwyżej za piętnaście centów. Tyle samo w produkcie firmy Inglot. Ale ten pierwszy kosztuje ponad 100 zł, a drugi – 24 zł. Problem w tym, żeby to unijnym klientkom wytłumaczyć, bo polskie wiedzą od dawna. Gdyby mieli pieniądze na promocję, mogliby zorganizować własne stoiska w sieciach, które już się nimi zainteresowały. Tak jak sprzedają za miedzą, czyli we Lwowie.

Posag z RWPG

Te bariery forsowała firma Eris, gdy wchodziła na rynek niemiecki.

Polityka 11.2004 (2443) z dnia 13.03.2004; Gospodarka; s. 42
Reklama