Archiwum Polityki

Jestem genialnym kundlem

Ktoś dał jego wiersze Zbigniewowi Herbertowi. Otrzymał list, poeta pisał: "Jestem zafascynowany". Tak się zaczęła znajomość, przyjaźń. Miłosz w "Innym abecadle" omówił tom "Biedronka na śniegu", dostrzegając w Szuberze najzdolniejszego ucznia. Zbigniew Mentzel nominując Janusza Szubera do nagrody Paszport "Polityki" napisał: "Ten na pozór jeszcze jeden ťprowincjonalnyŤ twórca, ťostatni poeta GalicjiŤ, samotnik z Sanoka, piszący latami do szuflady, to Europejczyk z krwi i kości".

Janusz Szuber pisze wiersze, choć woli nie nazywać siebie poetą. Debiutował późno. Przebijał się szybko: opublikował dziewięć tomików wierszy, spadł na niego deszcz nagród literackich. Przyjaciele Szubera mówią, że jest jak dar Boży, nawet gdyby nie napisał żadnego wiersza.

- Tu się urodziłem, w Sanoku. W stuletnim gimnazjum męskim siedziałem w tej samej ławce co ojciec i dziadek. Dziadek, filolog klasyczny, był zresztą dyrektorem tej zacnej szkoły. Ojciec był lotnikiem. Prababka Teodozja Drewińska, która wierzyła w Habsburgów i edukację, założyła w Sanoku szkołę średnią dla dziewcząt, odpowiednik seminarium nauczycielskiego - opowiada Janusz. - Genealogia ma dla mnie znaczenie. To wszystko przeniknęło do mojej poezji - dodaje.

Studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Zaczął pisać wiersze na II roku studiów.

"Trochę na oślep.

Coś niecoś wiedząc.

Jeżeli inni - mogę i ja".

Przez 25 lat odkładał je do szuflady.

Jaka taka normalność

Pięć tomików wierszy nazwanych pięcioksięgiem ukazało się w 1995 i 1996 r. dzięki finansowej pomocy Grażyny Jarosz, kuzynki Szubera, mieszkającej w Oslo. Wydrukowano je w Sanoku, w małym nakładzie, 350 egzemplarzy. Nie trafiły do księgarń, Szuber rozsyła je znajomym. Podawano je sobie z rąk do rąk. W 1996 r. otrzymał nagrody im. Barbary Sadowskiej i Kazimiery Iłłakowiczówny za najlepszy debiut. Był zaskoczony. - Pięcioksiąg pisałem 25 lat. Opowiada o losie bohatera od narodzin do chwili, gdy zaakceptował śmierć. Zaopatrzyłem go w część mojego życiorysu i wiedzy - przypomina.

Los sprawił, że Szuber utkwił w Sanoku. Los, czyli choroba, gościec. Pisze o tym rzadko i oszczędnie.

"Po rannych zabiegach

rehabilitacyjnych

i bolesnym masażu

mojego nie mojego kalekiego ciała

powrót do jakiej

takiej normalności:

otwieranie lodówki

kojący widok ketchupu

butelki żytniówki

i kartonu soku

z czarnej porzeczki".

Polityka 9.1999 (2182) z dnia 27.02.1999; Kultura; s. 50
Reklama