Halim jest Albańczykiem i twierdzi, że zna się na Bałkanach. Wie, że być może wkrótce tysiące jego rodaków będą próbowały uciec przed pożogą. Porozumienia z Polską i Czechami są wyraźne. To są tzw. kraje bezpieczne i każdy, kto ubiega się o azyl, powinien tam pozostać, a nie próbować przedostać się do Niemiec. Ale Halim jest przekonany, że dostanie azyl: - Jeśli wybuchnie wielka wojna, a przecież nie ma gwarancji, że rozmowy w Rambouillet zakończą się sukcesem, Niemcy nie będą mogli odmówić nam gościny, odesłać nas pod kule. Nawet jeśli, jak Halim, dostali się do Niemiec nielegalnie.
Dziennikarz z Prisztiny Jusuf Buxhovi, który mieszka w Niemczech, przyznaje Halimowi rację. - Już wkrótce nie będzie można odsyłać Albańczyków do domu. Wielu otrzymało tzw. Duldund, okresowe pozwolenie pobytu. W Niemczech przebywa 400 tys. kosowskich Albańczyków: 100 tys. z nich mieszka tutaj od dawna i pracuje legalnie. Reszta chce azylu. Szacuje się, że tylko 3 proc. go otrzyma, ale i tak lepiej tkwić w zawieszeniu, niż żyć w zagrożeniu. Dlatego uchodźców przybywa.
- Nielegalni imigranci przekraczają głównie granicę czeską, a nie polską - mówi Bernd Walter, dowódca sekcji wschodniej niemieckiej policji granicznej. Granica czesko-niemiecka jest bardzo łatwa do przekroczenia, jeśli zna się teren.
Wrogami Waltera są tak zwane gangi Schleusera (w niemieckim slangu - przemytnik), osobnicy, którzy biorą 5 tys. dolarów za przerzut przez zieloną granicę. Cena jest wysoka - nierzadko są to oszczędności całego życia - ale obejmuje gwarancję. Jeśli złapią cię Niemcy i odeślą z powrotem, schleuser przeprowadzi cię znowu.
W samym centrum tej wojny między Walterem a Schleuserem znalazło się Zittau, biedne miasto na samym końcu linii kolejowej, najbardziej odległym zakręcie Saksonii.