To było jak trzęsienie ziemi w Kalifornii - wspominał zszokowany amerykański narciarz. Lawina o szerokości dwustu metrów i grubości ponad sześciu spada z prędkością 300-400 km/godz., przetoczyła się przez potok Arve, pognała pod górę i zmiażdżyła dwadzieścia domków w wioskach Le Tour i Montroc. - Czegoś takiego nie widziałem nigdy w życiu - mówił wstrząśnięty żandarm - żeby lawina toczyła się pod górę!
Spod plątaniny kamieni, drewna i żeliwa, wyglądającej jak pogruchotane domki dla lalek - niektóre domy zbity śnieg przeniósł o 400 metrów - wydobyto kilkadziesiąt osób, w tym jedenaście martwych. Jedną uznano za zaginioną. Do akcji włączyły się ekipy techniczne pracujące nad kręconym w okolicy nowym odcinkiem przygód superagenta Jamesa Bonda.
Wśród ocalałych był dwunastoletni chłopiec. Gdy kataklizm miażdżył dom jego rodziców, wyrwana skądś deska utworzyła nad ciałem dziecka wypełnioną powietrzem niszę. Przez dziesięć godzin chłopiec leżał nieruchomo obok swych martwych rodziców. Temperatura jego ciała spadła do 29 stopni. - To wyjątkowo dzielny chłopiec - powiedział lekarz ze szpitala w Chamonix, dokąd przewieziono dziecko po wydobyciu spod zwałów śniegu. - Powiedział mi, że ojciec zawsze mu powtarzał, że gdyby kiedykolwiek znalazł się pod lawiną, ma siedzieć nieruchomo i spokojnie czekać na ratunek. To była bardzo mądra rada. Gdyby krzyczał, traciłby tylko energię i zapewne nie doczekałby się ocalenia.
Ostatni raz porównywalna lawina zeszła w Alpach w 1908 r. W ciągu trzech poprzedzających dni w regionie spadło ponad dwa metry śniegu. Domy w Le Tour i Montroc stały w tak zwanej białej strefie, czyli pozostającej poza zagrożeniem lawinowym. Już po katastrofie podniosły się oskarżające głosy, że chciwość władz lokalnych spowodowała wybudowanie zbyt wielu domków w zbyt niebezpiecznej strefie i że osiedle nie było w żaden sposób zabezpieczone.