Biennale Architektury to impreza, której znacznie bliżej do kultury i artystycznych fantazji aniżeli do kreślarskiej deski i makiet nowych osiedli. Zresztą dobre towarzystwo zobowiązuje. A Biennale Architektury otwierane jest zaraz po słynnym festiwalu filmowym i na przemian z Biennale Sztuk. W tym roku uczestnikom kazano się zmierzyć z następującą myślą: „Gdzieś tam. Architektura poza budownictwem”. Szef Biennale, wybitny teoretyk Aaron Betsky, tłumaczył ją tak: „Budynki są obiektami, architektura jest czymś więcej. To sposób myślenia i mówienia o budynkach”. Kuratorzy przeróżnych festiwali i biennale na świecie mają skłonność do wymyślania tego rodzaju haseł przewodnich. Niemal zawsze brzmią one jak wróżba Pytii lub temat wypracowania złośliwej nauczycielki, a znaczyć mogą wszystko i nic.
Jednakże sama chęć do rozszerzenia pola widzenia wydaje się oczywista. Od końca lat 80. do początku obecnej dekady dyskusje o architekturze koncentrowały się na estetycznych aspektach budowania. Z jednej strony nie ma się co dziwić. Był to czas triumfu wielkich projektantów (Frank Gehry, Zaha Hadid, Santiago Calatrava, Herzog&de Meuron, Daniel Libeskind, Rem Koolhaas), zaskakujących realizacji, szalonego dekonstruktywizmu. Z drugiej jednak zaniedbano refleksję nad takimi kwestiami jak niekontrolowany rozrost metropolii, degradacja środowiska mieszkalnego, ekologia, zanik myśli urbanistycznej, nie uwzględniono w zadowalającej mierze wątków demograficznych, socjalnych, o psychologicznych nawet nie wspominając. A warto pamiętać, że tzw. tereny zurbanizowane zajmują coraz więcej miejsca; w Holandii czy Niemczech jest to już ponad jedna czwarta terytorium kraju. Od kilku lat weneckie Biennale próbuje owo zapóźnienie nadrobić, oczekując od uczestników poważnych głosów w debacie na temat tego, co, gdzie, jak i po co budować.