Duże polskie miasta rozlewają się coraz bardziej – nie tylko bogaci wyprowadzają się z centrum, ale również ci szukający tańszych mieszkań. Z małych wsi powstają satelickie miasteczka, z podmiejskich pól centra logistyczne i parki przemysłowe. W zasadzie normalny objaw gospodarczego rozwoju Polski. Ale rzut oka wystarcza, żeby w tym rozwoju dostrzec chaos. Niewydolna infrastruktura drogowa, fatalna komunikacja, brak planów zagospodarowania przestrzennego – polskie aglomeracje to najczęściej luźna zbieranina gmin, a nie pomysł na sprawne funkcjonowanie.
To się może zmienić, jeśli rząd zrealizuje swoje obietnice i w życie wejdzie ustawa zwana metropolitalną. Ma ona tak zorganizować współpracę aglomeracji, żeby wreszcie samorządy wspólnie podejmowały najważniejsze decyzje i ich myślenie nie kończyło się na granicach własnej gminy.
Główną korzyścią z utworzenia metropolii byłoby usprawnienie transportu
– tak aby dojazd do pracy i szkoły przestał być codzienną męczarnią. Wielkie obwodnice zbudować musi oczywiście państwo, a dokładniej Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. Ale już mniejsze drogi, o lokalnym znaczeniu, powinny powstawać w ścisłej współpracy wszystkich gmin, przez które będą przebiegać. Prace remontowe też lepiej koordynować, by uniknąć komunikacyjnego paraliżu. Inny, często powtarzany postulat, to stworzenie wspólnego biletu, który do tej pory funkcjonuje w ograniczonym zakresie tylko w Trójmieście i na Górnym Śląsku. Chodzi o to, aby w ramach metropolii jeden bilet obowiązywał na wszystkie środki transportu, z koleją włącznie. Bo układu drogowego nigdy nie uda się tak rozbudować, żeby każdy mógł bez problemu wjeżdżać do centrum własnym samochodem. Tymczasem dziś nawet Poznań i Kórnik albo Warszawa i Łomianki nie uznają wzajemnie biletów swoich przedsiębiorstw komunikacyjnych.