Kiedy tylko powraca temat lustracji, padają natychmiast oświadczenia: nie ma wyjścia, trzeba całkowicie otworzyć archiwa, aby przerwać grę teczkami. Jednak sam prezes IPN Janusz Kurtyka, którego trudno posądzać o niechęć do lustracji, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” stwierdza, że „obecnie archiwa są w praktyce otwarte”. Zamiast więc opowiadać o otwarciu archiwów, trzeba zrobić to, co wypadało zrobić przynajmniej rok temu: wykonać orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego i naprawić obowiązującą ustawę.
Skutki legislacyjnego niechlujstwa widzimy obecnie, gdy jedni czekają miesiącami na zamówione materiały, a inni dostają teczki od ręki.
Należałoby też usunąć z ustawy przepisy tak bezsensowne, jak ten, który nakazuje wielokrotne lustrowanie się osobom działającym społecznie. To przypadek Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa, który rozgłosu nabrał z tego powodu, że Kancelaria Prezydenta rozesłała biurokratyczne zawiadomienia o wygaśnięciu członkostwa. Nic nie stało na przeszkodzie, by prezydent zaprosił do siebie zasłużonych członków Komitetu, wyjaśnił, że krępuje go niemądre prawo, i podziękował za wieloletnią społeczną działalność. Ale to już kwestia kultury politycznej.
Przy okazji nowelizacji można wrócić do pomysłu oddzielenia od IPN pionu lustracyjnego i włączenia go do normalnej prokuratury, skutkiem czego może stanie się on mniej ideologiczny. I tyle. Cała reszta jest już kwestią polityki i jakości pracy obecnego kierownictwa Instytutu – i każdego kolejnego kierownictwa. Obecne ukształtowała szeroka koalicja PO i PiS, dwóch partii ścigających się swego czasu w lustracyjnym radykalizmie, i mamy tego owoce. Jedyną formą oddziaływania na IPN są więc naciski – tak, właśnie naciski, poprzez publiczną krytykę, także poprzez ograniczanie budżetu.