Dramat „Ubu Król” napisał pod koniec XIX w. piętnastoletni Francuzik Alfred Jarry wespół z dwoma kolegami z ławy szkolnej. Bohaterem swej farsy uczynili znienawidzonego profesora fizyki. Dziełko powstało więc jako satyra na szkolnego tyrana. Jednakże ta historia o dziwacznej i groteskowej postaci, która staje się królem imaginacyjnej Polski, to uniwersalna opowieść o nadużyciach władzy.
Sam autor tak dalece uwierzył w swego bohatera, że jako dorosły człowiek utożsamił się z nim. Ubierał się niechlujnie, wyrażał wulgarnie. Listy podpisywał: Ubu. Pił od rana absynt wymieszany z octem. Wszczynał awantury. Strzelił z pistoletu do mężczyzny siedzącego obok przy stoliku kawiarnianym, bo przeszkadzał mu dym z papierosa. Pisał wiersze, powieści, dalsze przygody Ubu Ksróla. Żaden utwór nie dorównał jednak debiutowi. Jarry zmarł w wieku 34 lat.
„Ubu należy raczej do mitów literatury niż jej żywej części” – pisał w przedmowie do pierwszego polskiego wydania „Ubu Króla” w 1936 r. Tadeusz Boy-Żeleński. Niewiele zmieniło się od czasów słynnego krytyka i tłumacza literatury francuskiej. Mało kto czytał dziełko Alfreda Jarry’ego, mało kto wie, dlaczego wokół tej sztuczki tyle zamieszania, ale powiedzenie „w Polsce czyli nigdzie” weszło do codziennego języka. Instynktownie każdy rozumie, dlaczego maskę Ubu przyklejano generałowi Jaruzelskiemu, później prezydentowi Wałęsie, dziś Andrzejowi Lepperowi.
Bronisław Geremek zapytany, czy jako polityk spotkał Ubu Króla, odpowiada dyplomatycznie: – Jako historyk nie spotkałem. Więcej nie powiem. Ale Ubu ma moc demaskowania głupoty władzy, która najostrożniej mówiąc, bywa jej cechą. Obala pozorny majestat władzy.
Moi rozmówcy są zgodni, że Ubu powraca, gdy ludzie „dużej i małej władzy czują się bezkarni” (Piotr Szulkin), gdy „władza głupieje” (Adam Hanuszkiewicz).