Archiwum Polityki

Cięcie po przegięciu

Rząd odsuwa obniżkę wydatków jak wizytę u dentysty

W minionym tygodniu rząd zapoznał się z zarysem „strategii reformy finansów publicznych na lata 2005–2007” i sam się przestraszył tego, co zobaczył. Ministrów poraziła coraz bardziej realna perspektywa załamania się finansów państwa i skala wyrzeczeń niezbędnych dla uniknięcia najgorszego. Tymczasem bankowi eksperci ostrzegają przed kryzysem niemal co dzień, więc trudno tu mówić o jakiejkolwiek sensacji.

Od lat żyjemy ponad stan. Nasze państwo wydaje znacznie więcej pieniędzy niż zarabia ściągając podatki, prywatyzując majątek narodowy itd. Tylko w tym roku deficyt budżetowy, finansowany głównie emisją obligacji, sięgnie 40 mld zł, a w przyszłym jeszcze wzrośnie. Łączny dług publiczny w 2003 r. przekroczy 50 proc. PKB, w 2004 r. najpewniej 55 proc., a w latach następnych otrze się o granicę 60 proc. Jeśliby ją pokonał, to następny rząd, zgodnie z wymogami konstytucji, musiałby z dnia na dzień budżet zrównoważyć tnąc na oślep wydatki i podnosząc stawki podatkowe. Takiej rewolucji nie przetrwałby nie tylko nieszczęsny, nie można wykluczyć, że ciągle lewicowy, minister finansów i jego polityczny układ, ale przede wszystkim sama gospodarka. Ekipa SLD-UP zapowiada więc wreszcie porządkowanie publicznych finansów, bez czego Polskę czekałby kryzys na niespotykaną dotąd skalę. Sensowne słowa o konieczności szanowania decyzji rynku, obniżce podatków i akceptacji zasad liberalnej polityki padły z ust Leszka Millera podczas Rady Krajowej SLD. Problem w tym, że dzieje się to za późno, a lider partii może nie mieć w tej sprawie faktycznego poparcia partyjnych dołów. Nic dziwnego, że mało kto wierzy, iż osiągnie sukces.

Leszek Miller rządzi już ponad dwa lata.

Polityka 39.2003 (2420) z dnia 27.09.2003; Komentarze; s. 16
Reklama