Językoznawcy przekonują: jest w języku polskim sięgająca renesansu tradycja swobodnego mówienia o sprawach płci, obecnie jest w tym względzie również pełna wolność, są także narzędzia w postaci bogatego słownictwa. Wydany cztery lata temu pękaty „Słownik seksualizmów Polskich” Jacka Lewinsona zawiera aż 10 tys. terminów. Nowe powstają jak grzyby po deszczu. Opowiadacze mają więc w czym wybierać. Ale nie wybierają. Dla połowy Polaków życie płciowe to najtrudniejszy ze wszystkich tematów do rozmowy. Kiedy kilka miesięcy temu na zlecenie „Polityki” przeprowadzono badania o polskich tabu, na pytanie: o czym najczęściej mówisz nieszczerze, aż 32 proc. badanych odpowiedziało: o swoim życiu seksualnym. Cielesność to w dalszym ciągu wielkie polskie tabu.
Prof. Zbigniew Izdebski, seksuolog: – Pytam mojego pacjenta, czy u swojej partnerki obserwuje wzwód łechtaczki. On obrażony odpowiada: co mi tu doktor? Moja na pewno niczego takiego nie posiada.
Marcin, 38 letni inżynier: – Tak, kiedyś bardzo często używałem słowa: łechtaczka, ponieważ w podstawówce przezywaliśmy tak naszego kolegę. Bardzo dźwięczne przezwisko. Niemniej, kiedy dowiedziałem się, co ono oznacza – nie użyłem go ani razu. Bo to raczej wstyd.
Anna, 31 lat, dentystka: – We wczesnej młodości czytałam o prezerwatywach w piśmie „Razem”. Ale co innego czytać, co innego wypowiedzieć na głos. Kiedy nadszedł moment inicjacji płciowej – bałam się zapytać o nią mojego chłopaka. Po prostu słowo na p. nie przeszło mi przez gardło. Miałam naprawdę dużo szczęścia, że jako siedemnastolatka nie znalazłam się w niechcianej ciąży.
W pierwszych latach wolności do terapeuty Andrzeja Samsona przyszła popularna pisarka z prośbą o konsultację.