Archiwum Polityki

Marzyłam o nudnym życiu

Rozmowa z Umą Thurman, Czarną Mambą z filmu „Kill Bill”

Janusz Wróblewski: – Jest pani subtelną, pełną wdzięku aktorką, która w „Kill Billu” zagrała bezwzględną, zdesperowaną morderczynię, pięścią i samurajskim mieczem rozprawiającą się ze swoimi wrogami. Co pani czuła wcielając się w tę postać?

Uma Thurman: – Dyskomfort i ból. Bohaterka traci nienarodzone dziecko. Następnie mści się kolejno na sprawcach swojego nieszczęścia. Krwawą zemstę zaczyna od młodej matki, zabijając ją na oczach przerażonej córki. Zagrałam tę rolę tuż po urodzeniu syna. Psychicznie nie byłam przygotowana na emocjonalną huśtawkę. Stalowy charakter Czarnej Mamby kłócił się z moimi uczuciami macierzyńskimi. Nie potrafiłam się utożsamić. Dopiero później, kiedy zmusiłam się, by wnieść do portretu bohaterki odrobinę ciepła i człowieczeństwa, przekonałam się, że może stać mi się bliska.

Tarantino długo przekonywał panią, że warto podjąć się tego zadania?

On nie wyobrażał sobie, aby ktokolwiek inny był w stanie zagrać tę rolę. Śmiał się z moich obiekcji. Kiedy proponowałam wykreślić niektóre brutalne sceny, był zdziwiony. Realizacja „Kill Billa” przypominała produkcję filmu niemego. Minimum dialogu, maksimum skupienia na efektach specjalnych. Długą, kilkunastominutową, sekwencję walki w chińskiej pagodzie kręciliśmy aż osiem tygodni. Praktycznie nie rozmawialiśmy ze sobą przez ten czas. Ostatnią rzeczą, o jakiej myślał reżyser, była psychologia. Kiedy narzekałam, że mam siniaki i bolą mnie kości od zadawania ciosów, słyszałam tylko: Uderz mocniej, jeszcze mocniej. Wiedziałam, że moja bohaterka działa w samoobronie, ale nie wszystko przecież da się tym usprawiedliwić.

Pytała go pani, dlaczego w „Kill Billu” jest tyle okrucieństwa i krwi?

Polityka 29.2004 (2461) z dnia 17.07.2004; Kultura; s. 60
Reklama