Najodważniejsze kobiety na dnie szaf poupychały czarne hedżaby i stroją się w czerwienie i żółcie. Chusty, które jeszcze kilka lat temu skrywały każdy kosmyk włosów, dzisiaj ledwie się trzymają na czubkach głów. Więc może rewolta skończy się zrzuceniem czadorów i ubraniem krótkich spódniczek? – Ach – rozmarzają się, by po chwili wrócić na ziemię. Może kiedyś, za kilkanaście lat? Spódniczki mini – to wciąż pomysł z księżyca.
Dzisiejszy Iran to także scena konfliktu młodzi–starzy. Młodzi wyrywają się ku swobodzie, a starzy, choć zbuntowali się przeciwko tyranii szacha, lekceważą dążenia młodych.
Chatami precz!
– To były piękne dni. Skakałam do góry tak, jakbym to ja została prezydentem – uśmiecha się smutno Sahar, studentka wydziału prawa i nauk politycznych uniwersytetu w Teheranie. – Wierzyliśmy, że oto nadszedł nasz czas i nic nie stanie na drodze. Jakże byliśmy naiwni.
W 1997 r. Irańczycy wybierali prezydenta. Katalizatorem młodzieńczych marzeń o wolności został Mohammad Chatami, minister kultury w czasach Imama Chomeiniego, ojca rewolucji islamskiej z 1979 r. Chociaż sam wywodził się ze starego systemu, umiejętnie zgromadził wokół siebie tych, których reżim mułłów uwierał najmocniej: młodych i kobiety. Uwierzyli mu, kiedy na wiecach przedwyborczych obiecywał wolność słowa, swobodę spotkań, więcej miejsc pracy i poszanowanie praw człowieka. Chatami zwyciężył ogromną przewagą głosów. Zachodnie media zapiały z zachwytu (nazwały go też pośpiesznie irańskim Gorbaczowem). W młodych Irańczykach żywiej zabiły serca.
Ale mijały miesiące i lata, a wszystko było po staremu. Chatami w walce z duchownymi okazał się zbyt słaby, nie zdołał zapobiec aresztowaniom reformatorskich dziennikarzy i przywódców studenckich.