Zasłyszałem kiedyś w Islandii, że ten kraj, mający ludność wielkości warszawskiego Ursynowa, posiada najwyższy wskaźnik czytelnictwa. Wskaźnik ten tłumaczy się bardzo prostym faktem. W Islandii zimą jest ciemno, a kiedy jest ciemno, człowiek chętnie czyta książki korzystając ze sztucznego oświetlenia.
Czytając zimą więcej niźli latem zanurzyłem się w różne lektury dotyczące starożytności. Przyczynił się do tego niewątpliwie Zygmunt Kubiak, którego kolejne książki dają radość z obcowania z żywym człowiekiem.
Myśl o starożytności zbiega się naturalnie z majową perspektywą wejścia Polski do Unii Europejskiej. Unia jest w jakimś sensie kontynuacją pomysłu, którym było Cesarstwo Rzymskie, i jej rozszerzenie poza starożytny limes jest dla nas oznaką pewnego symbolicznego awansu. Z barbarzyńców stajemy się obywatelami najwyższej cywilizacji, która wprawdzie straciła swoje pierwszeństwo absolutne, ale ciągle jeszcze jest w czołówce światowej, zajmując, powiedzmy, drugie miejsce tuż za zwycięzcą, którym jest przerośnięta córka starego kontynentu rozłożona po drugiej stronie oceanu.
Wspominając Cesarstwo Rzymskie coraz częściej zdaję sobie sprawę, że mamy pamięć wybiórczą. Koncentrując się na tym co zachodnie zapominamy, że na greckim wschodzie cesarstwo trwało dużo dłużej i zostawiło wspaniałą spuściznę, którą przysypał w naszych oczach popiół tureckiej nawałnicy. Kilkaset lat walki z ekspansjonizmem Turków powinno nam dopomóc w zrozumieniu tego, że w historii są wygrani i przegrani i, co więcej, że dość trafne jest przysłowie mówiące o historii, że ona kołem się toczy. Zwycięski ekspansjonizm Turków załamał się w zeszłym stuleciu, ale dalej nie wiadomo, czy znowu nie powróci, zwłaszcza jeśli dzięki europejskim wpływom Turcja się głębiej zdemokratyzuje.