Archiwum Polityki

Schröder Millerowi przykładem

Niemieccy socjaldemokraci tną wydatki, licząc się z przegraną w wyborach

To może być początek końca Gerharda Schrödera, ale jeszcze nie musi. Ustąpienie ze stanowiska szefa SPD uszczupla co prawda jego siłę polityczną, ale – paradoksalnie – zwiększa też pole manewru. A działać trzeba szybko. Koniunktura gospodarcza wprawdzie nieco się poprawia, ale bezrobocie nadal ogromne, a dziura budżetowa – proporcjonalnie równie gigantyczna jak u nas. Notowania rządu i rządzących socjaldemokratów – niemal równie fatalne jak u nas SLD. Teraz Schröder już naprawdę ma ostatniego asa w rękawie: radykalne reformy, dzięki którym co prawda też może polec w wyborach do Bundestagu (2006), ale z tarczą, na której wypisane będzie: oto ten, który miał odwagę zostać niemiecką Margaret Thatcher.

Takiej odwagi nie miał przed Schröderem ani Helmut Kohl przez szesnaście lat swych rządów, ani sam Schröder w czasie swej pierwszej legislatury.

A przecież już w czasach Kohla wiadomo było, że tradycyjne państwo opiekuńcze – wysokie podatki i wysokie świadczenia socjalne – jest zawalidrogą w coraz bardziej zglobalizowanej gospodarce. Lepiej od socjaldemokratów i niemieckich chadeków ducha czasu wyrażali wówczas neoliberałowie: prywatyzacja, niskie podatki i obcięcie świadczeń socjalnych miały podkręcić koniunkturę i zahamować bezrobocie. Ronald Reagan i Margaret Thatcher byli wówczas symbolem „anglosaskiego kapitalizmu”, bardziej elastycznego i innowacyjnego jakoby niż „reński kapitalizm” Niemców i Francuzów, ociężały, przywiązany do silnego interwencjonizmu państwowego i społecznej gospodarki rynkowej, której wierni byli w Niemczech zarówno chadecy jak i socjaldemokraci, we Francji zarówno gaulliści jak i socjaliści. Tej filozofii gospodarczej nie zmienił w Niemczech ani upadek komunizmu, ani zjednoczenie kraju.

Polityka 8.2004 (2440) z dnia 21.02.2004; Komentarze; s. 17
Reklama