Kiedyś, dawno, dawno temu, jeszcze przed I wojną światową, przy masarniach, mleczarniach, sklepach z towarami kolonialnymi były pokoje śniadaniowe. Kilka stolików, przy których można się było pożywić nie tylko zresztą w porze śniadaniowej. Podawano proste dania przygotowywane na ogół z produktów sprzedawanych w sklepie. Lokaliki te nie prowadziły wyszynku. W niektórych można się było napić najwyżej piwa.
Sądząc z literatury wspomnieniowej były bardzo popularne, szczególnie wśród tych, którzy albo nie mieli czasu na posiłek w restauracji, albo nie było ich po prostu na to stać. Jeden z pierwszych polskich socjalistów Ludwik Waryński, w połowie XIX w., w takim właśnie pokoju śniadaniowym zostawił przez roztargnienie paczkę nielegalnych wydawnictw, a gdy po nią wrócił, czekali tam już na niego policyjni carscy agenci.
Dzisiaj zapomnianą teczkę można bezpiecznie odebrać u właściciela lokalu. W części sklepowej Spiżarni (przy ul. Słomińskiego 19 róg Dzikiej) jest spory wybór wędlin, lada z różnego rodzaju domowymi słodkimi wypiekami, pieczywo oraz różne wytworne oliwy, octy, słoiki z marynowanymi grzybami, suszonymi pomidorami w oliwie, sokami – ogólnie rzecz biorąc delikatesami.
Na część gościnną składa się pięć stolików. Karta dań skromna. Kilka zimnych przekąsek (znakomity łosoś w galarecie – spora porcja za 11 zł, domowy pasztet z chrzanem – 8 zł), kilka zup (zamówiliśmy soliankę oraz świąteczny żurek z kiełbasą i jajkiem, po 9 zł – obie świetne), pierogi i naleśniki oraz kilka dań mięsnych. Wybraliśmy schab pieczony i rekomendowany przez kucharza kotlet mielony (dania po 15 zł).
Wybór kotleta mielonego był aktem odwagi, bo jest to w warunkach restauracyjnych potrawa niosąca spore ryzyko. Mam w tej sprawie własne doświadczenia.