Nikt poza Stanleyem Millerem, młodym doktorantem z Wydziału Chemii University of Chicago, nie zwrócił specjalnej uwagi na fragment wykładu kursowego prof. Harolda Ureya, wybitnego chemika i laureata Nagrody Nobla. Opowiadając o powstaniu Układu Słonecznego amerykański naukowiec wspomniał mimochodem, że pierwotna atmosfera Ziemi ponad 4 mld lat temu była zapewne pozbawiona gazowego tlenu, ale za to bogata w metan, amoniak oraz parę wodną. Z tych prostych związków chemicznych – na skutek działania promieniowania lub wyładowań elektrycznych – mogły powstawać substancje organiczne, czyli podstawowe cegiełki życia.
Ocean w laboratorium
Ta krótka dygresja niezwykle zainteresowała Millera. O samorzutnym powstaniu życia mówiło się wprawdzie od jakiegoś czasu, ale wszystko sprowadzało się do teoretycznych spekulacji, niepopartych żadnymi eksperymentami. Pierwsze dociekania na ten temat, jeszcze w latach dwudziestych ubiegłego stulecia, opublikował wybitny rosyjski biolog Aleksander Oparin. Zakładał on istnienie pierwotnej beztlenowej atmosfery ziemskiej bogatej w proste związki wodoru, węgla, azotu i tlenu.
Miller postanowił teorię tę sprawdzić i swoją pracę doktorską poświęcił próbom stworzenia w laboratorium cząsteczek podstawowych dla życia z mieszaniny gazów. Harold Urey, do którego zwrócił się z prośbą o opiekę nad doktoratem, wcale nie był zachwycony tym pomysłem – obawiał się, że z eksperymentu może nic nie wyjść. Jednak Miller w końcu przekonał go przyrzekając, że jeśli przez pół roku nie otrzyma znaczącego wyniku, porzuci badania.
Obydwaj przystąpili do budowy aparatury symulującej warunki panujące na Ziemi zaledwie kilkaset milionów lat po jej powstaniu. Był to zamknięty układ naczyń i rurek, w których krążyła mieszanina wodoru, amoniaku, metanu i pary wodnej.