Maturzysta Leon Lech Beynar studentem Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Stefana Batorego został po przyjeździe do Wilna w końcu września 1928 r. Beynarowie przeprowadzili się tu z podgrodzieńskich Grandicz, gdzie ojciec Lecha, Mikołaj, miał przez cztery lata posadę agronoma.
Wilno znali słabo. Byli tu raz i krótko w 1920 r., zanim i stąd nie wypłoszyła ich do Warszawy ciągnąca ku Wiśle Armia Czerwona, której przerażający urok, na równi z armią Denikina, zdążyli poznać na własne oczy na Ukrainie. Może stąd Jasienica już zawsze będzie trzymać równy dystans tak do czerwonych jak do białych. W 1928 r. zamieszkali całą pięcioosobową rodziną na ulicy Jasnej, w dzielnicy Zwierzyniec, leżącej w malowniczym zakolu Wilii, w jednym z murowanych parterowych domów, przypominających z wyglądu drobnoszlacheckie dworki z gankami. Na uniwersytet szło się stąd nie dłużej niż pół godziny, zszedłszy najpierw z wysokiego brzegu nad rzekę i pokonawszy most, a następnie przylegający do Góry Zamkowej plac Katedralny.
W kancelarii wręczono młodemu Beynarowi kwestionariusz do wypełnienia. We własnoręcznie napisanym życiorysie Lech wymienił swoje trzy gimnazja – warszawskie, opatowskie i grodzieńskie. Wspomniał też o wcześniejszym nauczaniu prywatnym. „Do szkół rosyjskich nie uczęszczałem wcale” – podkreślił jakby z dumą. W podaniu, datowanym na 24 września, prosił Jego Magnificencję o zaliczenie w poczet słuchaczy. Tego samego dnia do podania przyłożono pieczęć: „Przyjęty na podstawie świad. dojrzałości jako słuch. zwyczajny”.
To było jego siódme miasto. W Symbirsku i Maksatisze oraz ukraińskiej Bojarce, później zaś w Warszawie, Opatowie i Grodnie, nie mieszkali nigdy dłużej niż cztery lata.