Dróżniczka, która pełniła dyżur na przejeździe kolejowym w Rzezawie, gdzie zginął kierowca rajdowy Janusz Kulig, trafiła na trzy miesiące do aresztu. Dlaczego, skoro trudno przypuszczać, by pozostając na wolności dopuszczała się mataczenia? Prokuratura wyjaśnia, że wystąpiła o najsurowszy środek zapobiegawczy, bo okoliczności wydarzeń z 13 lutego bynajmniej nie są jednoznaczne. – Wyjaśnienia podejrzanej budzą liczne wątpliwości. Mówi, że nie dostała informacji o wyjeździe pociągu z niedalekiej Bochni, a nawet gdyby dostała, to nie wie, dlaczego nie opuściła zapory. My ustaliliśmy, że wiadomość do dróżniczki dotarła. Poza tym sposób, w jaki naruszyła obowiązki, jest bardzo drastyczny – wyjaśnia rzeczniczka tarnowskiej prokuratury Bożena Owsiak. Wśród kolejnych argumentów za aresztowaniem wylicza: charakter przestępstwa (zagrożenie katastrofą kolejową, w której mogło zginąć wielu ludzi), jego tragiczny skutek i wreszcie realne zagrożenie wysoką karą, nawet do 12 lat więzienia. – Zapewniam, że decyzje byłyby takie same, gdyby w wypadku poniósł śmierć ktokolwiek inny.
W Polsce jest 17 tys. przejazdów kolejowych. Dróżnicy lub dyżurni ruchu obsługują ok. 3 tys. z nich. Przy 1,5 tys. zainstalowano sygnalizację świetlną, a przy 400 światła i tzw. półrogatki. O 11 tys. przejazdów informują wyłącznie znaki. W ubiegłym roku na skrzyżowaniach dróg kołowych z kolejowymi doszło do 263 wypadków. Zginęło 49 osób, obrażenia odniosły 94.