Archiwum Polityki

Nad morze albo gdzie kto może

Reklamy kuszą tanimi ofertami wyjazdów zagranicznych. Za to w kraju po dwóch udanych sezonach podrożało. Ale ceny z reklam trzeba traktować ostrożnie. Za to w kraju wyraźnie poprawił się standard. Dokąd więc jechać?

Boom długiego majowego weekendu 2002 r., kiedy to Europa była nasza, nie powtórzył się w tym roku. Polacy nie ruszyli w świat tak gremialnie jak wówczas nie tylko za sprawą kalendarza (1 maja wypadał w tym roku w sobotę), ale i zdecydowanie wyższego kursu euro. W kwietniu 2002 r. warte było ono 3,60–3,70 zł, z końcem kwietnia 2004 r. i na początku maja 4,85–4,90 zł. W 2002 r. nie bez znaczenia był też fakt, że po tragedii 11 września 2001 r. w świecie odwołano niemal połowę wyjazdów turystycznych, więc oferta bardzo staniała.

Cenowe mydlenie

W 2002 r. biuro podróży AS proponowało tydzień w Grecji, samolotem, za 399 zł, dwa tygodnie za 499 zł (plus 330 zł opłat lotniskowych i za ubezpieczenie). To razem 729 lub 829 zł, podczas gdy same przeloty musiały kosztować minimum 800 zł. AS szybko splajtował. Big Blue Travel z kolei, świeżo upieczony lider samolotowej turystyki wyjazdowej (w 2002 r. wysłali za granicę najwięcej, bo 75 tys. osób), wynajął od hotelarzy, m.in. w Grecji i Egipcie, zbyt wiele pokoi, a od linii lotniczych zbyt dużo miejsc w samolotach. Zbyt dużo wobec zmniejszonego popytu. Wielu bowiem rodaków w 2003 r. zatrzymał w Polsce rosnący kurs euro. Za taką samą imprezę, która kosztowała 400 euro, trzeba było zapłacić w 2002 r. – 1480 zł, a w 2003 r. już 1840 zł. W 2003 r. zatrzymała też rodaków w Polsce dobra pogoda. W lipcu i sierpniu trudno było nad morzem upchnąć szpilkę. Kurczący się rynek wyjazdów za granicę i nadpodaż miejsc wywołały prawdziwą wojnę cenową. Sprzedawanie wycieczek poniżej kosztów skończyło się kilkoma spektakularnymi (m.

Polityka 23.2004 (2455) z dnia 05.06.2004; Społeczeństwo; s. 90
Reklama