Zamknąć domy dziecka – byliśmy dumni z naszej akcji pod tym hasłem sprzed czterech lat. Dołożyliśmy cegiełkę do tego, że na naradach, szkoleniach, w prasie twierdzi się dziś powszechnie, że dom dziecka produkuje ludzi zimnych uczuciowo i niezaradnych. Rozpoczął się także w Polsce zdumiewający, oddolny ruch obywatelski popierający rodzicielstwo niesierocińcowe, który wyprzedził administracyjne i finansowe zamierzenia władz. Niestety, hasło to żyje u nas głównie w gadaniu i na papierze.
Na konferencji w Sztokholmie w 2002 r. przedstawiciele 80 krajów referując stan opieki nad dzieckiem sierocym wykazywali, że zmniejsza się u nich liczba dzieci wychowywanych we wszelkiego rodzaju instytucjach. Odwrót od sierocińca staje się w Europie powszechnym standardem. Polska nie uczestniczyła w tej konferencji. Ze wstydu? Jesteśmy bowiem jedynym krajem regionu, w którym liczba wychowanków w państwowych sierocińcach różnego typu nie maleje. Ona rośnie!
W II połowie lat 90. w sierocińcach przebywało 19 744 wychowanków, w 2002 r. – 21 tys., a obecnie – już 23 tys. Z roku na rok maleje przy tym liczba urodzeń. A to znaczy, że w Polsce systematycznie coraz większy odsetek dzieci skazujemy na wychowanie w domach dziecka.
Kobieca bieda
Ewa Giermanowska i Mariola Racław-Markowska z Instytutu Spraw Publicznych wyliczyły współczynnik sieroctwa, czyli liczbę dzieci w stosunku do 100 tys. mieszkańców w 353 wybranych do badań powiatach. Okazało się, że wysokie współczynniki objawiły się tam, gdzie były liczne rozwody i wysokie bezrobocie. Niskie – tam gdzie jest mało rozwodów i dużo pracy. Niskie i średnie współczynniki są ponadto na wsi, a wysokie – w miastach.