Andrzej Pietrzykowski, właściciel 2,5-hektarowego gospodarstwa w Pierzchnicy w Świętokrzyskiem, który wniosku o dopłaty nie złożył i „za Chiny” nie złoży, mówi tak: – Poczekam, zobaczę, zastanowię się. Będzie się opłacało, to za rok czy za pół roku złożę. Pietrzykowski (l. 54) pracował w Kielcach na stadionie w jednostce wojskowej i jest teraz na zasiłku przedemerytalnym. – Wezmę dopłatę – argumentuje – czyli będę miał dochód, ale nie więcej niż 1200 zł na rok. A jak oni mi wtedy zabiorą zasiłek, to zostanę na lodzie.
Unijne dopłaty nie będą jednak miały żadnego wpływu na pobierane świadczenia. – Teraz tak, ale kto wie, co wymyślą za pół roku? – powątpiewa Pietrzykowski. – Przecież ciągle zmieniają różne przepisy, żeby przypadkiem komuś za dobrze nie było.
Musi być w tym haczyk
W gminie Pierzchnica jest oficjalnie, na papierze, 1849 gospodarstw o powierzchni ponad 1 ha, czyli takich, które teoretycznie kwalifikują się do ubiegania o dopłatę bezpośrednią. Z tej listy w 1397 gospodarstwach cokolwiek się uprawia. Jednak wnioski o dopłaty do 15 czerwca (tego dnia ogłoszono, że Komisja Europejska przedłuża okres przyjmowania podań o dwa tygodnie) złożyło 1060 rolników, czyli 76 proc. Pozostałe 24 proc. – czyli w Pierzchnicy 337 rolników – nie złożyło wniosków. Dlaczego?
– Nie złożyłem i już – powiada Andrzej Słopiecki, właściciel 1,2 ha, które nie są źródłem jego utrzymania, bo pracuje jako palacz w Kielcach. Pytanie – dlaczego? Przecież dostałby kilkaset złotych za nic. – Nie wiem. W tym musi być jakiś haczyk. Bo nie ma tak, żeby za nic dawali komuś pieniądze.
Urszula i Sławomir Czarneccy gospodarują na 12 ha.