Ligę Polskich Rodzin lekceważono, żaden z przedwyborczych sondaży nie dawał partii szansy na dobry wynik w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Prognoza wydawała się logiczna, skoro większość Polaków opowiedziała się za przystąpieniem do Unii, a LPR deklarowała swój skrajny eurosceptycyzm i głęboką niechęć wobec europejskich struktur. Nie mogła wobec tego liczyć na poparcie euroentuzjastów. Na przeciwników Unii też nie, bo wydawało się oczywistym, że do głosowania nie pójdą. A jednak poszli: wierny milionowy legion, który teraz Giertychowie chcą powiększyć.
LPR zastosowała manewr, który okazał się skuteczny – skoro społeczeństwo w unijnym referendum poparło ideę, należy uszanować jego wybór, nie zdradzając przy tym własnych ideałów i przekonań. Liga wezwała Polaków do uczestniczenia w wyborach, wystawiła też własną drużynę kandydatów na eurodeputowanych, by nie pozostawiać sprawy naszej obecności w Unii w rękach jej entuzjastów. Bojkot wyborów to oddanie pola naszym przeciwnikom – argumentowała.
W dodatku rzeczywistość w miesiąc po naszej akcesji zdawała się sprzyjać Lidze. Ceny żywności wzrosły, homoseksualiści zamierzali paradować ulicami, a Niemcy sami pochwalili się sukcesami w wykupie ziemi, prowadzonym zgodnie z prawem, choć nie całkiem uczciwie. Obywatele (może poza rolnikami) mogli odnieść wrażenie, że liderzy partii mieli słuszność, manifestując swój sprzeciw wobec integracji.
Okopy św. trójcy
Liga zebrała też punkty za konsekwencję, z jaką zbudowała swój wyborczy program, oparty w istocie na przewrotnym haśle: „tak” naszym kandydatom, bo „nie” Unii i jej strukturom.
Po raz kolejny zadziałała też siła poparcia Radia Maryja, które w 2001 r. wypromowało LPR i zaprowadziło ją prosto na Wiejską.