Archiwum Polityki

Za kurtyną

Ambasada największego mocarstwa, co tu kryć, najbardziej szpeci stolicę. W historycznym ciągu pałacyków podłe pudło z lat 60. kompromituje Amerykę. Dlatego powstał ten pomysł.

Czy trzeba chwalić Aleje Ujazdowskie? Już w końcu XIX w. Aleje stały się najwykwintniejszą ulicą Warszawy, miejscem spotkań towarzyskich, ulubionych spacerów i przejażdżek. W okresie międzywojennym w Aleje ściągnęły liczne ambasady i poselstwa. To ulica najwspanialszych naszych architektów. Tu realizowali swoje pomysły Henryk Marconi czy Antonio Corazzi. Marconi był autorem projektu pałacyku Sobańskich, który wielu uważa za najładniejszy dom w Warszawie, ale również pałacyku Raua, sąsiadującego dziś z ambasadą amerykańską. Jest tam teraz ambasada Szwajcarii. Budowano je z wielkim przepychem, Warszawa – czego dziś nie widać – była miastem reprezentacyjnym; na przykład nad koroną pałacyku Raua bratanek Henryka Leonard Marconi i Andrzej Pruszyński, wielcy artyści, wykonali cztery posągi przedstawiające architekturę, rzeźbę, malarstwo i mechanikę. Stały tam one chyba do lat 60., potem bano się, że po stu latach zlecą komuś na głowę. Szwajcaria, najbogatszy kraj świata, żałowała oczywiście pieniędzy na remont rzeźb w swym pałacyku w Warszawie. Rzeźby zdjęto z dachu i po prostu postawiono w ogrodzie. Deszcz i spaliny samochodowe zniszczyły je do reszty, czy może jako kadłubki stoją w jakimś magazynie? Kto by tam się przejmował wyglądem miasta?

Wśród tych przejmujących znalazł się Christopher Hill, kończący właśnie misję w Polsce ambasador Stanów Zjednoczonych. Nie wiem, jak długo bolało go, że urzęduje w bambulcu i że mocarstwo światowe – zamiast mieć wizytówkę potęgi, lecz i jakiejś klasy, jakiegoś poczucia smaku – na reprezentacyjnej ulicy Warszawy ma blok typu Lipsk z czasów NRD. Hill, w tym względzie popierany zresztą przez następcę, przyjeżdżającego ambasadora Victora H.

Polityka 27.2004 (2459) z dnia 03.07.2004; Społeczeństwo; s. 84
Reklama