Co rok zawał serca dopada 70 tys. osób. Dostęp do leczenia jest nierówny. W strefie 60-minutowego dojazdu karetki do specjalistycznego ośrodka, gdzie ofiara zawału może liczyć na szybkie udrożnienie zatkanej tętnicy, znajduje się jedynie 30 proc. obszaru Polski. Mamy wciąż za mało pracowni hemodynamicznych, które jako jedyne posiadają aparaturę udrożniającą zatkane naczynia. Brakuje około 300 kardiologów potrafiących wykonywać te zabiegi. Dzięki Narodowemu Programowi POLKARD, finansowanemu od roku przez resort zdrowia, nowa pracownia hemodynamiczna wkrótce powstanie w Słupsku, a także w Płocku, Gorzowie, Włocławku i kolejna w Warszawie. Ale wykształcenie samodzielnego personelu takiej pracowni zabiera dwa lata.
Nie dziwi więc, że mamy tak fatalną statystykę: śmiertelność związana z zawałem serca przekracza w Polsce 40 proc. Co czwarty chory umiera przed dotarciem do szpitala ze specjalistycznymi lekami i urządzeniami ratującymi życie. Co piątego dopada śmierć podczas hospitalizacji lub w ciągu następnnych 12 miesięcy. Ta tragiczna sytuacja uderza przede wszystkim w ludzi młodych i w średnim wieku. Nie jest bowiem prawdą, że pierwszy atak serca jest mniej groźny od kolejnego, a po trzecim należy już tylko jak najszybciej sporządzać testament. Żadnych reguł w tym względzie nie ma. Jednak z obserwacji lekarskich wynika, że paradoksalnie właśnie pierwszy incydent zatkania tętnicy i następujące po nim niedotlenienie dużego obszaru serca bywa wielekroć częściej zabójcze, gdyż organizm młodej ofiary zawału nie miał okazji nauczyć się kompensacji tego rodzaju zaburzeń.
Modem na ratunek
Karetka pogotowia wiezie dziś chorego z bólem w klatce piersiowej najczęściej na izbę przyjęć najbliższego szpitala (nieliczni mają to szczęście, że jest to ośrodek z czynną pracownią hemodynamiczną).