Po zabójstwie amerykańskiego studenta w pubie Wyższy Wymiar w Katowicach policja wyznaczyła sporą nagrodę za ujęcie mordercy. Wywołała ona lawinę donosów – jeden precyzyjnie wskazał miejsce pobytu bandyty, choć zaszył się on w trudno dostępnym górskim szałasie. Zwabieni kolejną nagrodą donosiciele wytropili pedofila, który w Katowicach Szopienicach brutalnie wykorzystał dzieci. – Zdarza się, że dochodzimy do martwego punktu i dopiero sygnał o pieniądzach rusza sprawę z miejsca – mówi komisarz Grzegorz Olejniczak z Komendy Wojewódzkiej Policji. Jego koledzy, byli milicjanci, przypominają, że w ich czasach popularniejsze były donosy w czynie społecznym, ale ich jakość była marna. – Pieniądze robią swoje, czasami dostajemy dochodzeniowe gotowce. Ale informacja ma też swoją wartość. Na tym rynku muszą pojawić się dobre pieniądze, aby uaktywnić donosicieli. Bez nich policja byłaby ślepa i głucha – ocenia Olejniczak.
Duże oburzenie wywołała w Polsce akcja wiedeńskiego ośrodka Szymona Wiesenthala, przewidująca nagrody 10 tys. euro za wskazanie osób, które działały przeciw Żydom w czasie II wojny światowej. Mówiono, że to niegodny sposób dochodzenia sprawiedliwości, próba płatnego zdobycia informacji od tych, których sumienie dotąd do tego nie nakłoniło. Niemniej, gdyby nie płatne donosy, wielu przestępców chodziłoby do dzisiaj na wolności.
Bez pokwitowania
Choć teoretycznie każdy, pod groźbą kary, powinien podzielić się z organami ścigania wiedzą o przestępstwie (złożyć donos obywatelski), często bywa tak, że najpierw policjanci są sondowani, ile warte są takie informacje. Z punktu widzenia policji czasami lepiej z góry zadeklarować kwotę, niż szukać po omacku, co przecież też kosztuje. – W sumie donos wychodzi taniej – mówi Olejniczak.