Kuchnia stała się tematem na czasie. Programy o gotowaniu ma każda szanująca się stacja telewizyjna i radio. I to żadne porady w dawnym stylu, jak zrobić kotlet z suchej bułki, ale pełen przegląd światowych kuchni. Nawet w młodzieżowych pismach lifestylowych, obok muzyki, filmu i artystycznych prowokacji, pokazują się porady kulinarne (np. jak upiec dobre ekologiczne pieczywo). Zewsząd płynie bezcenna i szczegółowa wiedza, gdzie zupę dają jak trzeba, gdzie sałatki, a gdzie makaron prawdziwie al dente. Już nie wystarczy po prostu zjeść. Trzeba to robić ze znawstwem, stylowo, świadomie.
Jeśli chodzi o najwyższą półkę, jesteśmy właśnie w epoce fusion-cuisine. Kilka lat wcześniej szefowie kuchni hołdowali zasadom cross-cooking. Jeszcze wcześniej wyobraźnię mistrzów rondla opanowała nouvelle cuisine. Przed nią była PRL.
Zmiany w tej dziedzinie, tak samo jak w całym otaczającym nas świecie, postępują coraz szybciej. Nurty kulinarne, kiedyś ciągnące się dziesiątkami lat, dziś zużywają się po kilkunastu miesiącach. A żywność, powszechnie dostępna – nawet ta do niedawna dla Polaka egzotyczna – coraz szybciej powszednieje i się przejada.
Weźmy zwykłą, oskubaną kurę, z której kilkanaście lat temu ani chybi powstałoby kurczę ? la flaczki. W wersji fusion (kulinarny postmodernizm: poszukujemy niekonwencjonalnych połączeń smaków, ale też dbamy o zdrowie) dorobimy do niej gęsty, czekoladowy sos, dodamy odżywcze kiełki, orientalne przyprawy, imbir, sezam, lemon grass, czyli cytrynową trawę, i dużo, dużo jarzyn.
Ta sama kura przyrządzona według tradycyjnego francuskiego przepisu może stać się częścią posiłku składającego się – na modłę cross-cooking, gastronomicznej konsekwencji otwarcia europejskich granic – z kulinarnych propozycji różnych krajów: w towarzystwie pochodzącej z Włoch sałatki Caprese, zupy katalońskiej i polskiego sernika.