Archiwum Polityki

Złośliwe guziki

Patrząc na postępujące dolegliwości papieża, można sobie wyobrazić, jak trudno zmagać się z chorobą Parkinsona. Ale przecież jakoś trzeba.

Marta Solecka obudziła się o piątej rano. Czasami nie może spać już od trzeciej, więc wczesna pora niespecjalnie ją zaskoczyła. Gdy się zbudzi, siada do komputera i w Internecie przegląda najświeższe doniesienia medyczne. – Chcę być na bieżąco. W wielu wypadkach to tylko mamienie nadziejami, ale lepiej niczego nie przespać.

Kiedy znalazła informację o przeszczepach komórek macierzystych (patrz „Życie za życie”, POLITYKA 6), którymi można byłoby zastąpić fragmenty mózgu odpowiedzialne za nieuleczalne dziś choroby, pomyślała o sobie. – Choć to na razie odległa perspektywa, wierzę w taką możliwość. Gdyby tylko ktoś zaczął eksperymentalną terapię w Polsce, pewnie nie odmówiłabym – szczerze wyznaje pani Marta, która od 12 lat żyje z chorobą Parkinsona. U takich osób zdecydowanie szybciej niż u innych ubywa dopaminy – substancji spełniającej w układzie nerwowym ważną funkcję przekaźnika impulsów umożliwiających prawidłowe poruszanie się. Dopaminę produkują komórki tzw. istoty czarnej mózgu. Wszyscy je w miarę starzenia tracimy, ale odbywa się to stopniowo i powoli. Choroba Parkinsona daje o sobie znać wtedy, gdy zginie połowa. Niestety wciąż nie wiadomo, dlaczego u niektórych ludzi zanik tych komórek jest tak szybki.

Krok pierwszy: diagnoza

Jan Kustra zachorował mając 39 lat. To w tym gronie ewenement, gdyż w podręcznikach medycznych i artykułach poświęconych chorobie można przeczytać, że zapadają na nią ludzie najwcześniej pod koniec piątej dekady życia. – Miałem to szczęście, że szybko udało się lekarzom postawić właściwą diagnozę – opowiada Kustra. – Dzięki temu wcześnie zacząłem się leczyć i jednocześnie uczyć, jak być z Parkinsonem za pan brat.

Czy takie życie jest możliwe?

Polityka 31.2004 (2463) z dnia 31.07.2004; Społeczeństwo; s. 76
Reklama