Grudniowe chłody na południu indyjskiej Kerali polegają na tym, że nawet w południe temperatura rzadko przekracza 30 st. C. Zima to sezon festiwali, w tym także filmowych, a również pora pielgrzymek.
Nieliczna, ale zwarta partia polityczna skrajnych Hinduistów zażądała zgody władz miejscowych, by wskrzesić starożytny zwyczaj pielgrzymek wozami zaprzężonymi w woły. Zamiar gwarantował totalną blokadę transportu na drogach publicznych, więc władze zgody nie wydały.
Miniaturowa partia ogłosiła na to strajk powszechny i zapowiedziała, że jej bojówkarze będą tłukli szyby w każdym otwartym sklepie lub w miejskich środkach transportu, gdzie szyb wprawdzie nie ma, ale kamień rzucony z ulicy bez przeszkód trafia w pasażerów. Milionowa stolica stanu zamarła w bezruchu, bo autobusy nie wyjechały na ulice i nie otwarto sklepów dzięki przedziwnemu zbiegowi przypadków.
Wygłaszałem dzień wcześniej odczyt na temat zamówiony przez dyrekcję filmowego festiwalu. Mówiłem o religii, duchowości i kinie, dowodząc, że religia pozbawiona rzeczywistej duchowości staje się ideologią i pozwala wtedy na fanatyzm, który w moim mniemaniu jest chorobliwym wyrazem małej wiary. Podobnie gotów jestem zaklasyfikować bigoterię, której żywym przykładem wydaje mi się żądanie pielgrzymki z pomocą wołów ciągnących po głównej szosie, tak jakby w Indiach nie było pod dostatkiem dróg polnych. Uzależnienie powodzenia pielgrzymki od środka transportu wydaje się małostkowe, prymitywne i jako takie narusza duchowy wymiar wszelkiego pielgrzymowania. Tak przynajmniej zrozumiałem problem, który zmusił mnie do całodziennego pobytu w centrum miasta, po którym mogłem poruszać się tylko pieszo.
Deliberując dzień wcześniej przed festiwalową publicznością, snułem rozważania o tym, że fanatyzm, a także bigoteria mają też świeckie oblicze i wielu z nas jeszcze pamięta małostkowe wytyczne, by na listach pisać „obywatel”, chociaż demokracja mogła polegać na tym, że każdy mógł poczuć się panem (czy panią).