Za cztery miesiące mamy wejść do Unii, a w Brukseli złośliwi pytają, czy Warszawa właśnie postanowiła z niej wystąpić – skarżą się polscy urzędnicy w europejskiej stolicy. Leszek Miller popełnił poważny błąd jadąc do Brukseli z (nie swoim zresztą, choć na jedno wyszło) hasłem: „Nicea albo śmierć”. Dopiero po przegranej, jeszcze w tej samej Brukseli i w tym samym szpitalnym gorsecie, Miller wydobył hasło właściwe: „Silna Polska w silnej Europie”. Niech mi nawet kto tłumaczy, że treść jest taka sama. W dyplomacji tak jak w polityce: język, hasło, ton to nieraz cały oręż.
Otóż nasz ton zupełnie odbiegał od europejskiej średniej. Poczytajcie dziś prasę zachodnią. Goście wcześniej proszeni na unijne święto historycznego rozszerzenia Europy poza mur – które miało być połączone z proklamowaniem pierwszej konstytucji – wiedzą już, że nie tylko nie będzie orkiestry ani fajerwerków. Słyszą, że Polska zerwała przedstawienie, że nie ma w nas europejskiego ducha. Oto główny błąd polskiej dyplomacji: niewielu chciało konstytucję przyjąć bez poprawek, ale to Warszawa stała się kozłem ofiarnym. – Cały swój wolny czas między świętami poświęcę na szukanie pomysłu, jak z tego wybrnąć – deklaruje jeden z architektów polskiej polityki zagranicznej. Rzeczywiście, musi bardzo niepokoić, że z fiaska Brukseli cieszą się najbardziej ci, którzy w niedawnym referendum głosowali przeciw Unii. Mamy w Polsce lekcje do odrobienia.
Powtórka z Filadelfii
Jeszcze w listopadzie uczestniczyłem w Berlinie w konferencji: „Europa – potęga globalna?”. Temat opatrzony znakiem zapytania, bo z jednej strony Unia to gigant ekonomiczny, ludniejszy od USA, 450 mln mieszkańców po rozszerzeniu, promieniowanie na świat, z drugiej – karzeł polityczny pogubiony w dyrektywach, prezydencjach, głosach ważonych, niezborny w działaniach.