Cały nasz system ochrony zdrowia roi się od „słusznych absurdów”. Przecież i sam konflikt lekarzy rodzinnych z funduszem zaczął się od tego, że nie zaakceptowali oni nowego ustawowego wymogu, aby dla dobra swoich pacjentów objęli ich opieką całodobową, wszakże za te same pieniądze. Ustawa Łapińskiego (Trybunał Konstytucyjny rozstrzygnie, czy w ogóle jest ona zgodna z prawem) trafnie została odczytana przez lekarzy rodzinnych jako próba rozbicia tej instytucji, stworzonej przez poprzednią reformę. Banalny, na pozór, spór o nocne dyżury jest w istocie walką o to, czy w ogóle polska służba zdrowia ma się zmieniać, czy wrócić do stanu z czasów PRL. POZ stała się jedynym ogniwem publicznej służby zdrowia, w którym pięć lat już trwająca reforma spowodowała widoczne zmiany na lepsze.
Gabinety lekarzy rodzinnych zaczęły pracować lepiej niż dawniejsze przychodnie rejonowe. Znaczna ich część się sprywatyzowała. Niewykluczone, że fakt, iż wielu lekarzy rodzinnych to dziś „prywaciarze”, zachęcił władze NFZ do zmiany warunków kontraktowania usług. Narusza to biznesplany medyków, w oparciu o które wielu z nich zadłużyło się w bankach. Jednak NFZ, scentralizowany przez poprzedniego ministra zdrowia, uznał, że jest mocniejszy niż rozproszone kasy chorych, więc może zmieniać stare i dyktować nowe warunki, gdyż druga strona wcześniej czy później i tak musi je przyjąć. W przeciwnym bowiem razie pozbawi się możliwości zarobku, bo nie ma innego kontrahenta niż gigantyczny państwowy NFZ.
Ale centralizacja funduszu wywołała po drugiej stronie podobną reakcję – lekarze rodzinni skrzyknęli się w Porozumieniu Zielonogórskim i także poczuli się mocni. Konflikt, który w czasach kas chorych byłby rozwiązany regionalnie, teraz stał się ogólnopolski.