Archiwum Polityki

Może zmądrzeją?

Stary rok kończy się źle. Twierdzenie, że w Brukseli nie było zwycięzców ani przegranych, jest tylko częściowo prawdziwe. Rzeczywiście, nie było zwycięzców. Były natomiast dwie przegrane: Europa i Polska. Przegraną Europy można relatywizować. Parę miesięcy opóźnienia w umacnianiu i rozwoju jej instytucji nie jest zapewne dramatem, acz stanowi bezsprzeczną dolegliwość. Polska natomiast, to dużo poważniejsze, wyszła z Brukseli osłabiona i izolowana. Wyrobiła sobie, na co skądinąd pracuje już od pewnego czasu, opinię państwa egoistycznego, dbającego tylko o swój partykularny interes i w jego imię anarchizującego Europę oraz, co gorsza, megalomańskiego.

Z najwyższym zdumieniem wysłuchiwałem w polskich komentarzach po Brukseli, że nasza obstrukcja podnosi rangę Rzeczypospolitej i każe się z nią liczyć. Na tej samej zasadzie poseł Władysław Siciński wyjeżdżając w 1652 r. z Warszawy mógł sobie mówić: zobaczyli, kim ja jestem, muszą teraz brać moje zdanie pod uwagę. Wychwalając „osiągnięcia” polskiej delegacji w Brukseli Jan Rokita mówił o „Polsce, Hiszpanii i innych krajach”. Otóż jest to, nazywajmy rzeczy po imieniu, po prostu kłamstwem. ANI JEDNO z pozostałych dwudziestu trzech państw nie poparło polsko-hiszpańskiego stanowiska. Zresztą i Hiszpania zachowała się powściągliwiej. Nie było w jej kortezach nikogo tak nieodpowiedzialnego, żeby wykrzykiwał: „Niza o muerte!” (a Rokicie to hasełko upowszechniły zachodnie środki masowego przekazu), więc w decydującej chwili mogła się usunąć w cień machających szabelką Lechitów. Nie bez kozery przecież prasa europejska, wcale nie tylko francuska i niemiecka, wskazuje na Polskę jako winowajcę brukselskiego fiaska, Hiszpania zaś umiała sprytnie dać o sobie zapomnieć.

Polityka 1.2004 (2433) z dnia 03.01.2004; Stomma; s. 98
Reklama