Archiwum Polityki

Śmiech terrorystom

++

Widzowie pękają ze śmiechu, gdy z kolejnej rozkwaszonej głowy krew tryska takim strumieniem, że trzeba podstawiać wiadro. Ale śmiech ten nie świadczy o kompletnej znieczulicy widowni. W „Poruczniku z Inishmore” Martin McDonagh na swoją irlandzką prowincję, i tak zawsze śmieszną i okrutną, sprowadził terrorystów z odłamu IRA. Ukazał ich jednak nie jak herosów walki o wolność, lecz jak rzeźników karmiących się przemocą – z upodobaniem albo pełną obojętnością – a ludzkie uczucia rezerwujących wyłącznie dla ukochanego kota. Ludzi zakompleksionych, pogubionych uczuciowo, zaplątanych w rywalizację rozmaitych bojowych mikroodłamów, w których geografii już chyba nikt nie jest w stanie się rozeznać. O takich ludziach teatry spod znaku brutalizmu mówią zazwyczaj z pełną psychologiczną powagą. W warszawskim Teatrze Współczesnym Maciej Englert kpi z nich inteligentnie i celnie. Wystarczy spojrzeć na Borysa Szyca, z anielskim uśmiechem odkładającego szczypce do wyrywania paznokci, gdy ktoś wspomni jego kociego pupila, na Damiana Damięckiego pogodnie biorącego się do piłowania góry zwłok, na Agnieszkę Suchorę, dla której karabin stał się jedynym atrybutem żeńskiej kokieterii. Może to celniejszy sposób mówienia o absurdzie i okrucieństwie świata niż wszelka dosłowność, której chyba mamy już trochę dosyć.

Agnieszka Celeda

+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe
Polityka 1.2004 (2433) z dnia 03.01.2004; Kultura; s. 52
Reklama