Tu nie ma jednej prawdy dla wszystkich - mówi Zlatko, jeden z mieszkańców Sztrpc, serbskiej enklawy na terenie Kosowa. - My mamy swoją, Albańczycy swoją. Świat w końcu zobaczył, że narody żyjące w Kosowie nie dzielą się na dobre i złe. NATO widząc, że zemsta Albańczyków nie jest działaniem w afekcie, a planową, brutalną czystką etniczną - wreszcie stanęło po naszej stronie. Kiedyś serbskie dzieci kamieniami obrzucały pojazdy KFOR, dzisiaj machają do żołnierzy, chcą się z nimi przyjaźnić. Moja własna prawda jest taka: tu wszyscy są dobrzy, tylko ziemia przeklęta.
Prowincja, która wprawdzie nigdy nie przypominała zasobnej Słowenii czy Chorwacji, lecz nie odstawała drastycznie od reszty jugosłowiańskiej federacji, dziś nie jest nawet własnym cieniem. Spalone domy, nieprzejezdne drogi, zniszczona przyroda, wraki samochodów, porzuconych na wiosnę tego roku przez albańskich uchodźców - to wszystko przypomina o zakończonej wojnie. Zakończonej? W prowincji zapanował względny spokój, dzięki obecności wojsk NATO. Ale codziennie zakłócają go zabójstwa, porachunki narodowościowe i mafijne, pożary domów, wybuchy min przeciwpiechotnych.
Terror czarnych płaszczy
Mieszkańcy prowincji, podzielonej na pięć wojskowych stref odpowiedzialności, nie są pewni, czy żyją już w wolnym kraju, czy jeszcze w Serbii. Wprawdzie tymczasowy zarząd nad prowincją sprawuje administrator z ramienia ONZ, jeden z założycieli organizacji Lekarze bez Granic Bernard Kouchner, ale władza ta nie cieszy się wielkim poważaniem u mieszkańców. Kosowo stało się bowiem ziemią obiecaną kryminalistów, handlarzy bronią i narkotykami, terrorystów i stręczycieli. Kouchner próbuje tworzyć pozory normalizacji - organizuje lokalny wymiar sprawiedliwości, oświatę. Wspólny albańsko-serbski korpus policyjny, który szkolić ma policja francuska, też jest fikcją.