Archiwum Polityki

Tu leży wieszcz

Tomasz Lis we "Wprost" pisze o polskim piekle. Że niby u nas jak ktoś tylko odniesie sukces, wszyscy huzia na Józia, oplują, skopią i splugawią. Jest to odwieczny temat narodowego samobiczowania, więc nie byłoby o czym gadać, gdyby nie przytoczone przez Lisa egzempla. A oto owe ofiary polskiego zacietrzewionego krytykanctwa: Wajda z "Panem Tadeuszem", premier Balcerowicz i trener Wójcik. Istne materii pomieszanie, może dlatego właśnie warte refleksji, acz zastrzegam z góry, że moje myślątka innymi niż Lisie błądzić będą wertepami.

Od czasów wiktorii wiedeńskiej Jana III Sobieskiego, elekcji Jana Pawła II i długopisu Wałęsy nie zdarzyło się jeszcze, by się Polacy czymkolwiek równie zachwycali jak "Panem Tadeuszem" Andrzeja Wajdy. Zaiste nie pojmuję, gdzie ze stert peanów i laurek wygrzebał Lis jakoweś plwociny. Co do mnie - cóż, byłem, widziałem. Wajda kolejny raz przypomniał sobie swoje malarskie korzenie. Obrazy są soczyste, płynne, chwytające za serce. Aktorstwo znakomite, a w przypadkach Andrzeja Seweryna i Daniela Olbrychskiego wręcz rewelacyjne. Tylko... prascenariusz słaby. Są w "Panu Tadeuszu" perły poezji, bez których język polski byłby zubożony, jest bystrość obserwacji, sarkazm, nawet humor. Niestety - to nie wystarcza na powieść. "Pan Tadeusz" (Mickiewicza, nie Wajdy) zieje nudą patriotycznej gastronomii, niezazębiających się scen, uciążliwych dywagacji. Wajda dokonuje cudów, żeby obronić mistrza. Z niemałym sukcesem. Biada jednak uczniowi, który po obejrzeniu filmu sięgnie po oryginał. - Gdzie ten dramatyzm, gdzie ta wartkość akcji? - Jeżeli dobrnie do czwartej księgi, stawiam mu piątkę na maturze.

Wiele, wiele lat temu poszedłem do teatru z Jerzym Zawieyskim na "Sen srebrny Salomei" Juliusza Słowackiego.

Polityka 47.1999 (2220) z dnia 20.11.1999; Stomma; s. 106
Reklama