Na dobre diabeł zamieszał w Pawłokomie 3 marca 1945 r. Miesiąc i dziesięć dni wcześniej porwał z wioski siedmiu Polaków. Jedni mówią - bohaterów, inni - kolaborantów. Potem Lucyfer wcielił się w lwowski oddział Armii Krajowej pod komendą porucznika Wacława, wlazł w serca polskich chłopów, wspólnie z nimi zagnał do cerkwi i wymordował 365 mieszkańców Pawłokomy. Polscy historycy mówią, że 340. W każdym razie - Ukraińców. Dionizy Radoń pamięta, że było wtedy bardzo zimno.
17 lat później diabeł, z pomocą rzymskich katolików i komunistów, rozebrał w Pawłokomie cerkiew, a cegłę z niej przeznaczył na Dom Ludowy. Z cynizmem, godnym upadłego anioła, zostawił jedną cerkiewną wieżę. Potem szatan się rozleniwił. Przespał Gierka, stan wojenny i upadek systemu. Obudził się cztery lata temu. Wtedy, gdy Dionizy Radoń, syn polskiego żołnierza z armii Andersa i prostej Ukrainki, zaczął z cmentarza wywozić śmieci.
Sąsiedzi, łopaty i grabie
Ukraiński cmentarz mieści się na środku wsi. Z jednej jego strony stoi dom Radonia, z drugiej kościół. Kościół wybudowano kilka lat temu, cmentarz - kilkaset. 54 lata temu, w marcu wykopano na cmentarzu wielki dół.
Dionizy miał wtedy 12 lat. Z nosem przyklejonym do szyby przyglądał się, jak partyzanci i sąsiedzi wycinają w pień jego wujków i kuzynów. Jemu się udało. To dlatego, że jego ojciec oparł się tradycji. Ta nakazywała, by w ukraińsko-polskich rodzinach synów chrzcić w kościele, a córki w cerkwi.
- Ojciec był uparty i moje siostry też ochrzcił w kościele - wyjaśnia Dionizy Radoń. - Oprawców tak to zdziwiło, że darowali nam życie.
Do dołu wrzucano równo wszystkich. Dopiero pod wieczór przyszedł rozkaz, by oszczędzić kobiety z brzuchem i niemowlęta. 4 marca dół zasypano. Jesienią UPA w akcie zemsty spaliła wioskę, a potem nastał pokój i socjalizm.